Można by ją pominąć, bo jej życie jest typowe. Typowe dla wcześnie osieroconej dziewczynki, dla XVII-wiecznej hiszpańskiej klaryski, nawet dla mistyczki.
Można by ją pominąć, bo jej życie jest typowe. Typowe dla wcześnie osieroconej dziewczynki, dla XVII-wiecznej hiszpańskiej klaryski, nawet dla mistyczki. Czemu zatem o niej wspominam? Bo w swojej typowości zdobyła się na szczerość, która skradła moje serce. Oto w jednym ze swoich rękopisów bł. Maria Aniela Astorch pisze: "Bóg nie prowadzi wszystkich sióstr po tej samej drodze. Moim zadaniem [jako przełożonej jest więc] delikatne i łagodne pomaganie im w utrzymaniu się na tej drodze, jaką On dla każdej z nich wyznaczył, nie próbując zmuszać żadnej do kroczenia tą samą drogą, co inne. (…) Staram się spokojnie wszystko znosić, mieć cierpliwość i milczeć, wyrzekać się swojej wygody, woli i swego sądu oraz prosto, w sprawach mniejszej wagi, przyznawać rację innym. Szanuję w moich siostrach tę ukrytą świętość, którą Bóg wlał w ich dusze. Przyjmuję ich sposób bycia, wiedząc, że wszyscy jesteśmy [tylko] kruchymi naczyniami." To wszystko pisze 400 lat temu bł. Maria Aniela Astorch, klaryska i ja się z tym w pełni zgadzam, to abecadło mądrego wychowania. A potem siostra Maria dodaje: "[wszystko to jednak] nie przychodzi mi zbyt łatwo". I tym ostatnim wyznaniem – paradoksalnie - dodaje skrzydeł tym wszystkim, których Pan Bóg raczył ustanowić zwierzchnikami. Od rodziców począwszy na papieżu skończywszy.