Niezbyt rosły. W okrągłych okularach na nosie. Adresujący paczki z "Rycerzem Niepokalanej" i przekazujący je do wysyłki.
Obraz olejny bł. Stanisława Tymoteusza Trojanowskiego, franciszkanina, znajdujący się w tzw. starej kaplicy - sanktuarium św. Maksymiliana Kolbe w Niepokalanowie
Niezbyt rosły. W okrągłych okularach na nosie. Adresujący paczki z "Rycerzem Niepokalanej" i przekazujący je do wysyłki. Czego można spodziewać się po kimś takim? Niezwykłej odwagi? Hartu ducha, który udziela się współbraciom? Bo zapomniałem dodać, że ten człowiek to franciszkanin, który w roku 1930 zapukał do furty klasztoru w Niepokalanowie, prosząc o przyjęcie. Z domu nosił nazwisko Trojanowski, w zakonie przybrał imię Tymoteusz. A zatem, gdy przyszedł czas próby, gdy Niemcy 14 października 1941 roku po raz kolejny wkroczyli na teren klasztoru, co zrobił brat Tymoteusz? To samo co ojciec Maksymilian Kolbe pół roku wcześniej – nie ukrywał się, nie uciekał, pozwolił się aresztować. Najpierw trafił na Pawiak, gdzie zachował taki spokój, pokorę i oddanie się w ręce Bożej opatrzności, że osadzonym razem z nim współwięźniom nie przechodziło przez gardło żadne złorzeczenie pod adresem oprawców, którzy nieustannie i na różne sposoby znęcali się nad uwięzionymi. Z początkiem roku 1942 brat Tymoteusz trafił do Auschwitz. Odebrano mu różaniec, książkę do nabożeństwa, habit, imię. Dostał numer 25431 i pracę w żwirowni oraz na polu. Było 20 stopni mrozu, praca była ponad siły. A on nie złorzeczył, pomagał innym, dzielił się z potrzebującymi tym, co miał. Brat Tymoteusz Trojanowski zmarł szybko - po miesiącu i 21 dniach, 28 lutego roku 42. Ale zostawił po sobie tak mocne świadectwo życia i śmierci, że wspominamy go dzisiaj jako błogosławionego.