Po ostatnim weekendzie kampania prezydencka już rozkręcona na dobre. Jak BMW w dziupli. Przyszedł więc czas na krótką prezentację kandydatów.
Robert Biedroń – jak podkreśla w Parlamencie Europejskim – wstydzi się za Polskę – i pewnie z tego powodu chce zostać jej prezydentem. Tzn. w kuluarach mówią, że w sumie to nie chce, ale kiedy ciągnęli słomki z Włodzimierzem Czarzastym i Adrianem Zandbergiem, to Biedroń wyciągnął najkrótszą i – masz ci babo placek – kandydować trzeba.
Pierwotnie lewica zapowiadała, że w wyborach prezydenckich wystawi kobietę, ale żadnej nie udało się znaleźć. Wszystkie akurat były zajęte prasowaniem parytetów. Poza tym lewica jest przekonana, że Polacy to szowinistyczni troglodyci i w związku z tym kobieta jest z zasady niewybieralna.
Jako ideowy lewicowiec Biedroń jest indywidualistą, w związku z czym w kampanii wyborczej mówi co innego niż jego sztab, choćby w kwestii adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. Zapowiada też w razie swojej wygranej proces rozdawania przez państwo mieszkań komunalnych. Jak dotąd niestety nie ustalono, ile takich mieszkań udało mu się zbudować i rozdysponować w czasach, gdy był prezydentem Słupska.
Krzysztof Bosak – 38-letni kandydat Konfederacji znany z tego, że co prawda nie ma żadnego doświadczenia zawodowego, ale przez pewien czas – współpracując z Robertem Winnickim – zarabiał na życie jako polityk, a sporadycznie bywał też szefem zespołu ekspertów z dziedziny ekonomii, bo, jak sam w dumą przyznał, w liceum uczestniczył w olimpiadzie ekonomicznej. Podobno świetnie radzi sobie w występach telewizyjnych, niestety, nie ma okazji pokazać tej umiejętności światu, bo TVP nie zaprasza go, gdyż Konfederacja jest na prawo od PiS-u, a TVN nie zaprasza go, bo Konfederacja jest na prawo od PiS-u.
W sondażach ma mniejsze poparcie niż partia, która go wystawia, co może sugerować, że konfederaci-kuce (ci od Korwina) z jakiegoś powodu nie bardzo przepadają za konfederatami-wszechpolakami. Z grubsza wygląda to tak, jakby liberalna połowa jego sztabu starała się doprowadzić do takiego rezultatu wyborów, który będzie niezbitym dowodem na to, że Konfederacja powinna była jednak wystawić Berkowicza czy innego Dziambora.
Andrzej Duda – obecny prezydent to człowiek sukcesu: w ciągu ostatnich pięciu lat zyskał w Polsce sporą rozpoznawalność. Wszyscy znają już jego nazwisko, a niektórzy wiedzą nawet, że nie ma na imię Adrian. Komentatorzy sprzyjający totalnej opozycji złośliwie nazywają go „Długopisem prezesa”, ale to niesprawiedliwa ocena, bo prezydent większość ustaw podpisuje jednak piórem. W kampanii wyborczej 5 lat temu nikt nie dawał mu szans w walce z Bronisławem Komorowskim, a tymczasem w obecnej zyskał nawet poparcie Jarosława Kaczyńskiego, co wcale nie było takie oczywiste po zawetowaniu ustaw sądowniczych.
Jak podkreśla, jest prezydentem wszystkich Polaków. Nie sprecyzował jednak do tej pory, czy, podobnie jak część jego środowiska politycznego, uważa, że głosujący na opozycję nie mieszczą się w definicji Polaka.
Bardzo wysoko ocenia przeprowadzoną przez Ministerstwo Sprawiedliwości reformę sądownictwa, dlatego właśnie pierwotnie nie zaprosił do sztabu nikogo z Solidarnej Polski – z pewnością chciał, aby ta nadal wszystkie swoje siły kierowała na uzdrawianie polskiego sądownictwa. Dopiero po tygodniu od prezentacji sztabu Zbigniew Ziobro zdołał dokooptować do sztabu Dudy swojego infor... znaczy się posła.
Szymon Hołownia – katolicki publicysta i showman znany z tego, że konieczność rozdziału Kościoła od państwa podkreśla częściej niż Adrian Zandberg i Robert Biedroń razem wzięci. Moment ku temu jest odpowiedni, bo zdążył już wypromować swoje wszystkie książki na spotkaniach w przyparafialnych salkach i czas dotrzeć do szerszego odbiorcy.
Jego priorytetem jest zostanie prezydentem, a drugim celem bycie stróżem narodowej wspólnoty, który łączy wszystkich Polaków, niezależnie od poglądów, co wraz ze sztabem realizuje poprzez robienie sobie jaj z katastrofy smoleńskiej (w swoim pierwszym spocie wyborczym, wycofanym tuż po publikacji).
Jest kandydatem szalenie wyrazistym – na każdym kroku podkreśla, że katolikiem jest, ale tylko prywatnie, i to absolutnie nie będzie miało najmniejszego wpływu na jego prezydencką pracę. A że praca prezydenta ma raczej nielimitowany wymiar godzin i nie kończy się po 8 godzinach dniówki, śmiało można stwierdzić, że jedynym argumentem, który na pewno nie powinien skłaniać do głosowania na Hołownię jest głoszony przez niego do tej pory światopogląd. Aktualnie zajmuje się – jak to określa – poszerzaniem swojej wrażliwości w zakresie ewolucji poglądów na aborcję, pigułkę „dzień po”, in vitro i wszystkie inne sprawy, które jakkolwiek mogłyby kojarzyć go z ideami konserwatywnymi; nie jest jednak w stanie wykrztusić z siebie, czy inicjowany przez niego ruch społeczno-polityczny ma mieć charakter liberalny, lewicowy czy konserwatywny.
Zasadniczym narzędziem poszerzania wrażliwości kandydata Hołowni są sondaże – w absolutnie każdej sprawie przyjmuje zdanie większości. Dzięki temu wyrazistością przypomina puste akwarium, ale jednak liczy na to, że jego dawni katoliccy czytelnicy idąc do urn, bardziej będą mieli w pamięci jego książki niż ostatnie występy u Konrada Piaseckiego czy Moniki Olejnik. Cała nadzieja Hołowni w tym, że zbiory widzów TVN i czytelników publicystyki katolickiej w dużej mierze nie nachodzą na siebie.
Ryszard Petru – w tegorocznych wyborach prezydenckich nie startuje, ale pewnie by chciał, więc przez wzgląd na zasługi, jakie ma w dziedzinie ubarwiania polskiej sceny politycznej, warto poprzez krótkie memento oddać mu jakiś rodzaj hołdu i przynajmniej wymienić z nazwiska. Poza tym jakoś tak naturalnie nasuwa się na myśl po omówieniu startu Szymona Hołowni.
Małgorzata Kidawa-Błońska – przyszedł czas, żeby prezydentem Polski została kobieta z Ursusa – zapowiedziała kandydatka KO w pierwszym zdaniu swojego wystąpienia na konwencji. To działające na wyobraźnię hasło przywodzące na myśl inne – „kobiety na traktory”, ma zapewne na celu pomóc odebrać Andrzejowi Dudzie i Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi część elektoratu na wsi oraz dotrzeć do wyborców, którym bliskie są wartości równościowe i robotnicze.
Pani marszałek zapowiada, że chce realizować prezydenturę dialogu i wsłuchiwać się w głos Polaków, w związku z czym już teraz na pytanie wyborcy o jej dotychczasowe osiągnięcia odpowiada pytaniem: „A Pan co takiego osiągnął? Chętnie posłuchamy”.
Małgorzata Kidawa-Błońska, wbrew powszechnie panującej opinii, nie jest przebranym za kobietę Bronisławem Komorowskim, choć gdyby porównać poglądy to rzeczywiście istotnej różnicy nie ma. Podstawową jest właśnie różnica płci, co jest dowodem na to, że zarząd Koalicji Obywatelskiej głęboko wierzy, iż wbrew temu, co mówi lewica, Polacy to jednak nie szowinistyczni troglodyci, którzy nie są w stanie zagłosować na kobietę. Lewica jest do swojego zdania przekonana, więc konsekwentnie kobiety w wyborach nie wystawiła (patrz wyżej). Dopiero w maju okaże się, czy argument z płci jest wystarczający, aby wygrać wybory prezydenckie.
Władysław Kosiniak-Kamysz – sympatyczny lider PSL. Da się polubić, szczególnie, gdy występuje razem z Pawłem Kukizem, bo sprawiają wtedy wrażenie pary naprawdę dobrych wodzirejów. Ze wszystkich kandydatów opozycyjnych miałby największe szanse na wygraną z Andrzejem Dudą w drugiej turze, bo mógłby odebrać mu część konserwatywnego elektoratu wiejskiego, a ci na lewo od obecnego prezydenta i tak zagłosowaliby na kandydata opozycji, ktokolwiek by nim nie był (no dobrze już dobrze – poza Krzysztofem Bosakiem). Tyle że nie ma praktycznie szans na drugą turę, bo PSL nie dogadało się z PO i jeśli będzie druga odsłona wyborów, to wystąpi w niej Małgorzata Kidawa-Błońska.
Jako potencjalny prezydent jest gorącym przeciwnikiem przywracania podwyższonego wcześniej przez siebie (jako ministra rządu PO-PSL) wieku emerytalnego i spektakularnie walczy z reformą, którą sam stworzył. Jest kandydatem oszczędnym i patrzącym w przyszłość: hasło jego kampanii „Nadzieja dla Polski” równie dobrze może być hasłem pielgrzymki papieskiej do naszego kraju, zatem po przegranych wyborach prezydenckich może rozważyć walkę w kolejnym konklawe i w razie sukcesu raz wydrukowane banery znajdą swoje drugie życie. Prawdziwe, polityczne ZERO WASTE.
Leszek Samborski – gdy rejestrował swój komitet wyborczy, członkowie PKW w panice szukali na Wikipedii, kto to taki. Gdyby nie to, że prawie nikt go nie zna, miałby naprawdę duży zasięg potencjalnego elektoratu: był w przeszłości zarówno członkiem PO, jak i Kongresu Nowej Prawicy. W tej drugiej pełnił nawet funkcję sekretarza. Obecnie jest prezesem partii Odpowiedzialność, która właściwie za nic w kraju nie odpowiada, a jej poparcie społeczne podobno kształtuje się na poziomie 25 proc. (przy sondażu przeprowadzonym wyłącznie wśród rodzin członków tej partii). Gdyby połączyć w jednym ciele jego doświadczenie polityczne i rozpoznawalność Szymona Hołowni, mógłby powstać całkiem poważny kandydat na prezydenta.
***
Kolejność prezentacji kandydatów została dobrana według klucza alfabetycznego. Poza Ryszardem Petru. Kontekstowe skojarzenie bezpośrednio po przedstawieniu wjeżdżającego na białym koniu Szymona Hołowni było silniejsze niż przyjęta metoda.
Tekst powstał w ramach zdrowotnej kampanii profilaktycznej "Miej dystans do polityki", niefinansowanej ze środków unijnych, ministerialnych, ani nawet norweskich.
A tak serio i poza tym wszystkim – Drodzy Państwo! Chociaż polityka ma spory wpływ na nasze codzienne życie, to jednak to tylko polityka. Emocje, jak w każdej kampanii wyborczej, będą rozpalane, ale zachowajmy do tego zdrowy dystans. Naprawdę nie warto pokłócić się z rodziną czy znajomymi o to, czyj kandydat jest lepszy, a czyj niszczy Polskę. Życie jest na to stanowczo za krótkie.