Podczas inauguracji prezydencji Rumunii w Radzie UE przedstawiciele tego kraju wykorzystali oficjalną ceremonię otwarcia, by odpowiedzieć na złośliwości szefa KE, zapewniać, że rozumieją, czym jest przewodnictwo, a UE nie do końca rozumie wprowadzane w kraju zmiany.
Z kolei przedstawiciele instytucji europejskich przypominali władzom w Bukareszcie o znaczeniu europejskich wartości i praworządności.
W czwartek wieczorek w Rumuńskim Ateneum w zebrali się członkowie Komisji Europejskiej z jej szefem Jean-Claude'em Junckerem na czele, przewodniczący europarlamentu Antonio Tajani, Rady Europejskiej Donald Tusk, prezydent Rumunii Klaus Iohannis, premier Viorica Dancila, a także przedstawiciele parlamentu, duchowieństwa i korpusu dyplomatycznego.
Szefowa rumuńskiego rządu w przemówieniu kilkakrotnie podkreślała, że jej kraj będzie z godnością wypełniał obowiązki prezydencji. "Pokażemy, że Rumunia jest w pełni przygotowana, by stać z podniesioną głową wśród innych krajów członkowskich" - mówiła.
Dancila apelowała, by traktować Rumunię jako równego i zasługującego na szacunek partnera w europejskiej społeczności. "Jeśli chcemy być szanowani na świecie, musimy najpierw szanować się nawzajem i zdawać sobie sprawę, że każde z państw członkowskich ma wkład w wartość całej Unii" - oświadczyła.
W zupełnie bezpośredni sposób na słowa szefa KE o tym, że rządzący w tym kraju "nie do końca zrozumieli", na czym polega przewodzenie Unii, odpowiadał wiceprzewodniczący Izby Deputowanych Florin Iordache.
"Zapewniam pana, panie przewodniczący Jean-Claude Juncker, że władze i większość partii politycznych w Rumunii rozumieją bardzo dobrze swoją rolę" - zwracał się do niego Iordache.
Jak przekonywał, Rumunia pokaże, że jest zasługującym na zaufanie krajem, który może z honorem wykonać powierzoną mu misję. "Możecie liczyć na rumuńską prezydencję w Radzie UE" - oświadczył.
Z kolei przewodniczący Senatu Calin Popescu-Tariceanu tłumaczył, że niektóre instytucje funkcjonujące w Rumunii przed przemianami z 1989 r. wciąż pozostają niezreformowane. Jak przekonywał, ma nadzieję, że w czasie prezydencji władze jego kraju będą mogły lepiej wyświetlić ten problem w UE.
"Takie wyjaśnienia powinny dać naszym partnerom zarówno w Brukseli, jak i w państwach członkowskich wystarczające powody, by zostawić za sobą błędne przekonania dotyczące rumuńskiego życia publicznego" - oświadczył Popescu-Tariceanu.
Członkowie Komisji Europejskiej z Fransem Timmermansem na czele oraz przedstawiciele unijnych stolic krytykowali władze w Bukareszcie za zmiany w systemie sądownictwa i osłabianie walki z korupcją.
Szef Rady Europejskiej, który ku zachwytowi gospodarzy wygłosił swoje przemówienie w całości po rumuńsku, mówił, że w dużej części od Rumunii zależy, czy Europa przezwycięży wyzwania, jakie przed nią stoją.
"Od was zależy, czy dla Europy rumuńska polityka będzie dobrym przykładem, czy złowieszczym ostrzeżeniem. Stawką podczas rumuńskiej prezydencji, jak również nieformalnego szczytu w Sybinie, jest nic innego jak droga dla wspólnej europejskiej przyszłości" - mówił.
Ostrzegał przy tym tych w UE, którzy mogą myśleć, że granie wbrew uzgodnionym zasadom i chodzenie na skróty oznacza siłę: "Mylicie się. To oznacza słabość".
Tusk, choć nie szczędził przyjemnych słów dla rumuńskiego audytorium, wychwalając tamtejszych piłkarzy, cytując poetów czy nawet wspominając, że pierwszym samochodem w jego rodzinie była Dacia, apelował jednocześnie o walkę do tych, którzy bronią europejskich wartości.
Z kolei szef Komisji Europejskiej, który mówił, że UE opiera się na kompromisie, oświadczył, że nie może być żadnych kompromisów, jeśli chodzi o praworządność.
W czasie gdy padały te słowa kilkaset metrów od otwartej w 1888 r. sali koncertowej Rumuńskiego Ateneum w centrum Bukaresztu demonstrowało kilkuset przeciwników władz, podkreślając swoje przywiązanie do wartości europejskich.
Z Bukaresztu Krzysztof Strzępka (PAP)
stk/ mc/