„Kard. Krajewski jest przykładem księdza, który nawrócił się pracując w Watykanie”. Czy w tej nieco złośliwej opinii jest trochę prawdy?
Patrząc na karierę księdza Konrada dojść można do wniosku, że łamie ona wszelkie utarte stereotypy związane z otrzymywaniem kościelnych godności. By jednak to w pełni zrozumieć, trzeba nieco cofnąć się w czasie do…Pierwszej Komunii Świętej, która w połowie czerwca 1987 r. odbyła się na łódzkim lotnisku Lublinek. Uroczystości tej przewodniczył sam św. Jan Paweł II. Łącznie półtora tysiąca dzieci przyjęło pierwszy raz Eucharystię. Jednym z kleryków odpowiedzialnych za koordynowanie tego wydarzenia był młody Konrad Krajewski. Jego zaangażowanie oraz umiejętności organizacyjne dostrzegł ówczesny mistrz ceremonii papieskich, ks. prałat Piero Marini. To z nim przez kolejne lata współpracować będzie przyszły łódzki kardynał. Podobno młody kleryk Konrad zaskoczył wszystkich swoimi zdolnościami związanymi z koordynacją, przede wszystkim udziału dzieci w liturgii. To właśnie po tym zdarzeniu Marinii – jak wspominał w jednym z wywiadów – zasugerował biskupowi Władysławowi Ziółkowi, by po święceniach wysłać księdza Konrada na studia do Rzymu, co też się stało po pewnym czasie.
Ksiądz Konrad
W latach 90tych wielu w Łodzi kojarzyło księdza Konrada. Był tym z łódzkich księży, który trafił bezpośrednio do Watykanu. Z doktoratem z liturgiki i rzymskim doświadczeniem w sposób naturalny imponował wszystkim, którzy mieli jakikolwiek związek z organizacja ceremonii liturgicznych. Cofając się jednak w przeszłość, postać obecnego kardynała przedstawia się nam w nieco inny sposób. Gdy rozmawiałem z byłymi klerykami (z tamtych czasów), kapłanami lub łódzkimi dziennikarzami, wszyscy jednym głosem podkreślają, że ks. Konrad nie wyróżniał się szczególną charyzmą w działaniach kapłańskich. Są to oczywiście tylko obserwacje, które z pewnością nie oddaja całej rzeczywistości. Prawdą jest jednak, że przeglądając starsze nagrania z księdzem prałatem Krajewskim dostrzegamy nieco inną postać tego duchownego. Widzimy poważnego dostojnika kościelnego. Wywiady, jakie udzielał miały charakter spokojnych, statecznych wypowiedzi, w których polski kapłan ubrany w elegancką sutannę wspominał swoje watykańskie doświadczenia. Czy nastąpił zatem jakiś przełom?
Liturgia i śmierć
Oczywiście na powyższe pytanie odpowiedź zna przede wszystkim sam kard. Konrad. Słuchając jednak jego nielicznych nadal medialnych wypowiedzi dojść można do wniosku, iż przede wszystkim życie obok papieża Polaka było dla niego największą lekcją nie tylko człowieczeństwa, ale i kapłaństwa. W jednym z ostatnich komentarzy podkreślono, że purpurę kardynalska otrzymał uczeń Jana Pawła II. Don Conrado jest jednak uczniem specyficznym. Nie jest typem naukowca, który głosiłby w świecie nauczanie polskiego świętego. Jest raczej świadkiem, który opowiada o niezwykłych sytuacjach, w jakich miał szanse i zaszczyt uczestniczyć. Przykładem może być chociażby moment, w którym schorowany papież prosił swoich ceremoniarzy, by pomogli mu uklęknąć przed Najświętszym Sakramentem. Gdy byli oporni Jan Paweł II miał stanowczo powiedzieć: „Panowie, to jest Pan Jezus”. Niewątpliwie jednak – o czym sam kard. Konrad wspominał - najważniejszym doświadczeniem była obecność w godzinach umierania papieża Polaka. Ksiądz Krajewski po śmierci ojca świętego wspominał niezwykłą historię. Widział on swojego zapłakanego mistrza, abp Mariniego, jak klękał przed umierającym papieżem, człowiekiem, któremu służył tyle lat. Obecny Jałmużnik wspominał, że była to najpiękniejsza liturgia, w jakiej uczestniczył.
Miłosierdzie i basta!!!
W kolejnych latach ks. prałat Krajewski zniknął. Nie udzielał wielu wywiadów, co zresztą ma w zwyczaju do dzisiaj. Co pewien jednak czas słychać było, iż aktywne zaczyna działać w gronie osób najbardziej odrzuconych, najbardziej potrzebujących. Trudno podważyć to angażowanie, gdyż to właśnie ubodzy i bezdomni tłumnie przyszli zaledwie kilka lat temu na święcenia biskupie don Conrado. Chwile wcześniej miał on usłyszeć od papieża Franciszka słynne już zdanie. Papa Bergoglio zaznaczył, że jeśli zobaczy świeżo upieczonego arcybiskupa – Jałmużnika za biurkiem, to wyrzuci go z pracy. Styl i sposób nauczania obecnego ojca świętego ewidentnie przypadł mu do gustu, choć to właśnie don Conrado najczęściej „narażony” jest na temperament papieża z Argentyny. Dwa lata temu abp Krajewski opowiadał w łódzkiej katedrze, iż kiedyś do jego biura przyniesiono dużą ilość pieniędzy, prawdopodobnie pochodzącą z przestępstwa. Jałmużnik miał wątpliwości, czy pieniądze te można przeznaczyć na działanie skierowane w stronę biednych. Franciszek powiedział wówczas do don Conrado „Widzisz, te pieniądze się nawróciły, a ty jeszcze nie!!!”. Gdy ostatnio pewien ksiądz przyprowadził z kolei do Jałmużnika pewnego bogatego pana chcącego przeznaczyć fundusze na szczytne cele, arcybiskup miał powiedzieć „Możesz go zabrać, ja zajmuje się ubogimi, a nie bogatymi”. I trudno z tym polemizować.
Purpura w szafie
Gdy ponad pół roku temu słuchałem konferencji ks. abp Konrada przed ingresem abp Grzegorza Rysia do łódzkiej katedry w pewnym momencie zacząłem zazdrościć, a jednocześnie współczuć łódzkim duchownym, którzy tłumne przybyli do „pierwszego z łódzkich kościołów”. Jego słowa miały bowiem niezwykłą moc. Były one jednocześnie niepojętym wręcz wyrzutem sumienia. Bardzo trudno było po nich nie zadać sobie pytania: Jaki ja jestem? Czy nie odrzuciłem kiedyś Chrystusa, który w brudnych łachmanach podchodził do mnie po kilka groszy?
Wiele słychać o kościelnych karierowiczach, których zachowania krytykuje bardzo mocno papież Franciszek. „Nawrócenie” księdza kardynała Krajewskiego nie jest jedynie złośliwym stwierdzeniem. Osoby, które miały z nim kiedyś kontakt zapewne bez trudu mogą dostrzec dzisiaj nieco inną postać. Nie ma poważnego purpurata, jest natomiast radosny, otwarty człowiek, który im więcej dostał, tym więcej oddal, łącznie z watykańskim mieszkaniem.
Podobno kiedyś pewien kardynał zwrócił uwagę księdzu arcybiskupowi, że bezdomni oddaja mocz pod jego drzwiami. Don Conrado zaproponował, by wpuścić tego bezdomnego do toalety, a wtedy załatwi się w odpowiednim miejscu. Jak widać miłosierdzie jest proste.
…
Autor jest współpracownikiem Gościa Niedzielnego, blog na stronie gosc.pl