Francuzi kupili nową butelkę Beaujolais. Z nadzieją, że tym razem będzie smakować.
Cel główny został osiągnięty: nie dopuścić do wyboru Marine Le Pen. Temu służyło wykreowanie na „człowieka środka” nieznanego szerzej Emmanuela Macrona. W sytuacji, gdy nikt z politycznych „starych wyjadaczy” nie zapowiadał się na zdecydowanego pogromcę liderki Frontu Narodowego (poza chwilową modą na Françoisa Fillona, którego jednak pogrążyły nadużycia finansowe sprzed lat), młody bankier i polityk wydawał się idealnym kandydatem na ostatnią deskę ratunku ancien régime’u. Pytanie, czy powstrzymanie Marine Le Pen to szczyt możliwości Francuzów. Czy Francji nie stać na lidera, którego programem będzie coś więcej niż zjednoczenie różnych nurtów przeciwko i tak rosnącej w siłę jedynej, niestety, alternatywie dla Francji, jaką jest Front Narodowy. Część Francuzów, zresztą, pokazała, że nie czuła się komfortowo, mając do wyboru tylko takie opcje: albo plastikowy polityk godzący jakimś cudem całkowicie sprzeczne poglądy, albo wyrazista i w miarę jednoznaczna w swoim szaleństwie liderka. Dowodem na to jest największy od lat odsetek głosów pustych i nieważnych (tzw. votes blancs et nules) oraz najniższa od 1969 roku frekwencja. W demokracji jednak liczy się arytmetyka: większość uznała, że lepiej we Francji i Unii Europejskiej nic nie zmieniać. Chyba że w tej większości są i tacy, którzy uwierzyli, że Macron to naprawdę nowa jakość i treść we francuskiej i europejskiej polityce. Tyle że to trochę tak, jakby otworzyć kolejną butelkę Beaujolais z nadzieją, że tym razem będzie smakować…