Wyciekły dokumenty, z których wynika, że to ludzie, a nie algorytm decydują o najpopularniejszych treściach przekazywanych użytkownikom.
O sprawie donieśli dziennikarze brytyjskiego dziennika The Guardian. Z dokumentów, które wyciekły do redakcji, wynika, że operatorzy największego serwisu społecznościowego na świecie, w którym zarejestrowanych jest około miliard ludzi, przy wyborze najpopularniejszych treści wyświetlanych użytkownikom, nie korzystają wyłącznie z algorytmu. Za selekcję - według doniesień Guardiana - odpowiada niewielki zespół redakcyjny. To ten właśnie zespół miał ustalać listę tematów, na podstawie której algorytm selekcjonował treści przekazywane użytkownikom.
Sprawę skomentował na firmowym blogu Justin Osofsky, wiceprezes Facebooka. Zaprzeczał oskarżeniom i tłumaczył, że rola pracowników, o których pisał Guardian, jest niewielka, a w zasadzie sprowadza się do kontrolowania algorytmu.
Tymczasem z przekazanych Guardianowi dokumentów wynika, że w tego rodzaju tłumaczenie mija się z prawdą. Jak napisała gazeta, edytorzy pracujący przez całą dobę w 12 osobowych zespołach zostali pouczeni o tym, w jaki sposób wprowadzać do algorytmu promowane na Facebooku treści, a jakie należy blokować.
Przeciek wskazał zaledwie 10 źródeł informacji "zaufanych", z których czerpali edytorzy. Wśród nich przeważały zdecydowanie media liberalne. Konserwatywne treści były blokowane.
W odpowiedzi na te zarzuty Facebook przekazał Guardianowi listę około tysiąca różnych dostawców informacji, a Mark Zuckerberg zapowiedział śledztwo w tej sprawie.