Tabor to zawsze góra paradoksów. Jezus promienieje chwałą, ale treść rozmowy dotyczy Jego męki. Jak w życiu...
Rdz 15, 5-12. 17-18
Bóg, poleciwszy Abramowi wyjść z namiotu, rzekł: «Spójrz na niebo i policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić»; potem dodał: «Tak liczne będzie twoje potomstwo». Abram uwierzył i Pan poczytał mu to za zasługę.
Potem rzekł do niego: «Ja jestem Pan, który ciebie wywiodłem z Ur chaldejskiego, aby ci dać ten oto kraj na własność». A na to Abram: «O Panie, mój Boże, jak będę mógł się upewnić, że otrzymam go na własność?»
Wtedy Pan rzekł: «Wybierz dla Mnie trzyletnią jałowicę, trzyletnią kozę i trzyletniego barana, a nadto synogarlicę i gołębicę».
Wybrawszy to wszystko, Abram poprzerąbywał je wzdłuż na połowy i przerąbane części ułożył jedną naprzeciw drugiej; ptaków nie porozcinał. Kiedy zaś do tego mięsa zaczęło zlatywać się ptactwo drapieżne, Abram je odpędził. A gdy słońce chyliło się ku zachodowi, Abram zapadł w głęboki sen i opanowało go uczucie lęku, jak gdyby ogarnęła go wielka ciemność.
A kiedy słońce zaszło i nastał mrok nieprzenikniony, ukazał się dym jakby wydobywający się z pieca i ogień niby gorejąca pochodnia i przesunęły się między tymi połowami zwierząt. Wtedy to właśnie Pan zawarł przymierze z Abramem, mówiąc: «Potomstwu twemu daję ten kraj, od Rzeki Egipskiej aż do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat».
Żaden człowiek nie chce być sam. To oczywiste. Kiedy sięgniesz pamięcią wstecz, widzisz, jak wiele z naszego życia zmarnowaliśmy w samotności. Każdemu potrzebni są przyjaciele. Powiedział tak podobno sam Van Gogh. A mnie nie chodzi teraz o pojęcie wspólnoty, takiej, w której – jak zauważono na Soborze Watykańskim II – spodobało się Panu Bogu człowieka zbawić. Mówię raczej o czymś, co nazywamy spotkaniem. O fakcie tego, że człowiek potrzebuje się spotykać z drugim człowiekiem. Spotkać, to coś więcej niż mieć świadomość, że inny jest obecny obok mnie lub przy mnie. Wmieszany w tłum uliczny mam świadomość, że obok mnie są inni ludzie, co jednak nie znaczy, że ich spotykam. Spotkanie jest wydarzeniem. Spotkanie pociąga za sobą istotną zmianę w przestrzeni obcowań. Ten, kto spotyka, wykracza – transcenduje – poza siebie w podwójnym sensie tego słowa... – tak to ujął ks. Józef Tischner w swojej „Filozofii dramatu”.
Apostołowie w dzisiejszej Ewangelii jakby na nowo spotkali Jezusa. Zobaczyli po raz pierwszy Człowieka, który ma dwie natury: boską i ludzką, Człowieka, który jest jednocześnie Bogiem. Spotkanie to przeraziło ich i nie ma w tym nic dziwnego. Tabor nie jest łatwym miejscem, choć jest miejscem szczególnym do tego stopnia, że Piotr chciał na nim pozostać. Apostołowie zobaczyli Jego Oblicze. Można powiedzieć – naprawdę dopiero wówczas Go spotkali. Jest coś takiego w każdym z nas. Chcielibyśmy Boga zobaczyć. Chcielibyśmy naprawdę popatrzeć w Twarz Jezusa. Byłoby łatwiej. Nie zastanawialibyśmy się wówczas nad wieloma sprawami, które obecnie zaprzątają nam głowy. Zwróćcie jednak uwagę, że góra Tabor, to góra paradoksu. Jezus promienieje chwałą, ale treść rozmowy z Mojżeszem i Eliaszem dotyczy „Jego odejścia”, a zatem męki, cierpienia. I tak to już jest w spotkaniach z Panem Bogiem, że choćbyśmy nie wiadomo jak bardzo utkwili oczy w Jego chwale, w której sami będziemy mieli udział, to jednak nie da się pominąć aspektu cierpienia, konkretnego namacalnego bólu w życiu, który trzeba zaakceptować. Bo inaczej spotkanie z Bogiem nie będzie prawdziwe, czyli... nie będzie go wcale.