To scena niemal jak z romantycznej powieści. Mały domek pod Monte Cassino. On i ona. Rozmawiają.
To scena niemal jak z romantycznej powieści. Mały domek pod Monte Cassino. On i ona. Rozmawiają. I w tej rozmowie jest tyle miłości, tyle bliskości, tyle obecności, żeby starczyło jej do kolejnego spotkania, które wypadnie dokładnie za rok. Tymczasem jednak nadchodzi pora rozstania. On wstaje, żeby iść, ona prosi, by został. On traktuje to jako kobiecą fanaberię, emocjonalną słabość, która niczego nie zmienia, a tylko narusza ustalone zasady ich spotkań. Ona wzywa zatem na pomoc miłość jeszcze większą, niż ich własna i na zewnątrz rozpętuje się gigantyczna burza. "Jeśli ci tak spieszno, to idź proszę teraz" słyszy on i już wie, że przegrał. Że przyłożył miarę rozumu do materii serca. Jest to jednak porażka, którą przyjmuje niemal z ulgą. Ich rozmowa trwa zatem jeszcze długo w noc, a 3 dni później dokładnie 10 lutego 542 roku jej już nie ma. Umiera. Czy to nie jest piękna, romantyczna, głęboko ludzka scena? A zapisał ją w drugiej księdze „Dialogów” św. Grzegorz Wielki, biograf św. Benedykta z Nursji, założyciela benedyktynów. Bo to on był tym mężczyzną, który w domku pod Monte Cassino spotykał się raz do roku z ową niezwykłą kobietą, która uprosiła Boga o deszcz, byle tylko więcej czasu spędzić… ze swoim bratem. Więcej pewnych informacji o dzisiejszej patronce, św. Scholastyce, siostrze bliźniaczce św. Benedykta z Nursji nie mamy. Ale to, co mamy, wystarcza żeby powiedzieć, że jej miłość do brata i do Boga, nie tylko pozwoliła jej założyć żeńską gałąź benedyktynów, ale i sięgnąć chwały nieba.