Chodź, pokażę ci tych nazistów: ośmioletniego chłopca, kobiety po sześćdziesiątce, 75-letniego dziadka. To ich świeże groby. A tutaj nowe doły, które czekają na kolejne ciała. Razem 59 osób, zabitych jedną rosyjską rakietą - słyszy korespondent PAP na cmentarzu we wsi Hroza w obwodzie charkowskim.
"Przez sześć dni kopaliśmy groby. Przedwczoraj mieliśmy 17 pogrzebów. Dzisiaj cztery. Rosjanie powiedzieli w ONZ, że zabili tu nazistów. Chodź, pokażę ci ich zdjęcia na krzyżach. Spójrz na tego nazistę: chłopiec osiem lat. A tutaj dwie kobiety po sześćdziesiątce i dziadek 75 lat. Takich właśnie nazistów znalazła u nas Rosja" - mówi Wołodymyr Szudrawyj, szef miejscowego przedsiębiorstwa komunalnego, który czuwa nad organizacją pochówków.
Do 5 października Hroza, wieś na północnym wschodzie Ukrainy liczyła około 300 mieszkańców. Tego dnia zgromadzili się oni na stypie po pogrzebie mieszkańca tej miejscowości, żołnierza Andrija Kozyra. Poległ on na wojnie z Rosją w marcu ubiegłego roku i został pochowany w mieście Dniepr. Rodzina postanowiła przenieść jego szczątki na cmentarz w Hrozie, by spoczywał blisko domu.
"Po pogrzebie Andrija rodzina zaprosiła wszystkich na stypę do naszej kawiarni Sputnik, tej przy sklepie. Ja nie poszedłem, bo mam już ponad 70 lat. Wróciłem do domu i usiadłem z sąsiadem na ławce przed moim płotem. Jak walnęło, to pomyślałem, że oderwie mi głowę. Młodzi pobiegli w tamtą stronę, ale szybko wrócili. Nie ma tam już komu pomagać, powiedzieli" - opowiada PAP pan Iwan, spotkany na jednej z wiejskich uliczek.
Po kawiarni Sputnik i sklepie zostały tylko ruiny. Ktoś wyniósł z nich obite czerwonym pluszem krzesła, na których siedzieli żałobnicy. Wśród gruzów wciąż leżą zakrwawione bandaże i koce, którymi nakrywano ciała oraz pozbawiony pary but. Obok pogięta karoseria srebrnej wołgi i powyginana rama roweru Ukraina.
W godzinach popołudniowych wieś wygląda na wyludnioną. Kilkunastu jej mieszkańców zgromadziło się jednak przed biblioteką, gdzie wydawana jest pomoc humanitarna. Nikt nie chce rozmawiać. Nikt nie chce po raz kolejny opowiadać dziennikarzom o tragedii. W końcu podpowiadają: "spytajcie Tetianę, ona straciła tam trzy osoby".
Tetiana Łukaszowa dźwiga karton z paczkami cukru i makaronu, ukrywając pod czarną czapką zaczerwienione od płaczu oczy. "Zginęła mi córka, zięć i matka zięcia. Jeszcze ich nie pochowaliśmy, bo jeszcze nam ich nie wydali. Zbierają ich po DNA. Córka miała 43, a zięć 48 lat. Zostawili mi wnuczkę i wnuka. To jeszcze dzieci, pomagają im psychologowie" - mówi.
"Wyszli z domu i już nie wrócili. Nikt się tego nie spodziewał. Za co to wszystko, za co? Rosjanie mówią, że zaatakowali żołnierzy, ale tam nie było żadnych żołnierzy!" - wybucha.
Do jednego z obejść podjeżdżają dwa karawany. Otwiera się brama i drzwi pojazdów. W środku jednego z nich dwie trumny. W następnym jedna, biała. Zgodnie ze zwyczajem przed pogrzebem zwłoki przywozi się na pożegnanie do rodzinnego domu.
"Zostałam sama. Nie mam już nikogo. Ani dzieci, ani wnuków. Wszyscy tam zginęli. W tej trumnie jest żona mojego brata. W tej białej ich córka, jeszcze panna. A tam jej babcia. Swoich pochowałam wcześniej, teraz pomagam bratu" - tłumaczy stojąca przy karawanach starsza kobieta.
Po pożegnaniu karawany jadą w stronę cmentarza. Na ceremonii obecny jest tylko prawosławny ksiądz i dwie osoby z rodziny. We wsi Hroza prawie każdy stracił bliskich. Nikt nie ma już siły uczestniczyć codziennie w pogrzebach.
"Chowamy ich bez rąk, bez nóg, z opalonymi ogniem twarzami. Ich ciała zbierane były po kawałkach. Musieliśmy powiększyć teren cmentarza, bo nikt nie był gotowy do takiej liczby pogrzebów. Moi ludzie przez sześć dni kopali groby. Tutaj zginęły całe rodziny" - mówi PAP po pogrzebie trzech kobiet Wołodymyr Szudrawyj.
"A wszystko to przez Rosję, która postanowiła, że podbije Ukrainę i nas zgładzi. Rosyjskie wojska stoją niedaleko stąd. I jeśli my ich nie powstrzymamy, pójdą dalej. Więc jeśli możecie dać nam broń, to ją dajcie. My po prostu chcemy żyć, mamy do tego prawo" - dodaje.
5 października wojska rosyjskie uderzyły w Hrozę z użyciem pocisku balistycznego Iskander-M. Ocenia się, że był to najtragiczniejszy w skutkach atak Kremla na cele cywilne w 2023 roku i czwarty najkrwawszy od lutego 2022 roku, czyli początku wojny z Ukrainą.
Według Służby Bezpieczeństwa Ukrainy informację o zgromadzeniu we wsi przekazało Rosjanom dwóch braci, jej dawnych mieszkańców, którzy ukrywają się w Rosji. Mieli oni podstępnie uzyskiwać informacje o ruchach ukraińskich wojsk i przyszłych celach rosyjskich ostrzałów, wypytując o te kwestie podczas rozmów ze swoimi krewnymi, znajomymi i sąsiadami. W taki sposób dowiedzieli się m.in. o uroczystościach pogrzebowych planowanych we wsi Hroza.
Są to 30-letni Wołodymyr Mamon i jego młodszy o siedem lat brat Dmytro, którzy przeszli na stronę agresora podczas okupacji części regionu charkowskiego przez Rosjan i otrzymali za to stanowiska w organach "samorządu" z nadania Kremla. Następnie, po wyzwoleniu większości Charkowszczyzny przez wojska ukraińskie, zdrajcy wraz z rodzinami uciekli do Rosji. Tam kontynuowali pracę na rzecz wroga, tworząc zdalnie sieć informatorów na obszarach kontrolowanych przez Ukrainę. Bracia są dziś poszukiwani przez władze ukraińskie.