Jedni doskonale znają drogę wiodącą do kościoła franciszkanów na Wietrznej Górze w Kazimierzu Dolnym, inni trafiają tu przypadkiem. Większość wraca, czując, że to miejsce niezwykłe.
Spacerując po brukowanych uliczkach miasteczka, dochodzą do krytych dachem schodów liczących 72 stopnie (tyle lat wedle Tradycji żyła Maryja z Nazaretu), na których szczycie rozciąga się klasztorny teren. Najpierw kościół z pięknym, drewnianym ołtarzem, w którym umieszczono słynący łaskami obraz Matki Bożej, następnie klasztor z wirydarzem czyli wewnętrznym dziedzińcem, i krużgankami, które dają chłód i wytchnienie, szczególnie w upalne dni, dzięki grubym murom, i wreszcie klasztorny ogród. A w nim owocujące krzewy i małe drzewa, które posadził o. Bernard, gwardian wspólnoty, i nieco dalej warzywa pod opieką ojców Franciszka i Rafała, a w końcu ogrodu winnica. Do tego wszystkiego wystarczy wyjrzeć za klasztorny mur, by zobaczyć widok zapierający dech; uroczą panoramę miasteczka i płynącą w dole Wisłę, w której podczas bezchmurnych wieczorów odbija się zachodzące słońce. Nic dziwnego, że to miejsce, do którego się wraca, i to nie tylko z powodu krajobrazu.
– Ponieważ księgi klasztorne zawierają opisy cudów i łask wyproszonych przed cudownym obrazem Matki Bożej Brzemiennej, a ustna tradycja je przekazuje, dlatego też wielu małżonków modli się tutaj o dar potomstwa czy później o szczęśliwe rozwiązanie. Matki proszą za swoje dzieci, babcie i dziadkowie za wnuki, ale jest także wiele różnych innych spraw, które wypełniają ludzkie życie. Tak było na początku XVII wieku, kiedy obraz umieszczono w tym kościele, i tak jest dziś. Ludzkie prośby nie zmieniają się mimo upływu czasu – mówi ojciec Bernard OFM.
O. Bernard - gwardian klasztoru.To on, spacerując w charakterystycznym kapeluszu farmerskim przywiezionym z rekolekcji w Australii, jako gospodarz klasztoru i kustosz sanktuarium, często ma okazję rozmawiać z osobami, które odwiedzają Wietrzną Górę.
– Niezależnie od wszystkiego ludzie poszukują pokoju i radości w sercu, a te może dać tylko przylgnięcie do Pana Boga, dlatego też każda rozmowa powinna być ewangelizacyjną – kontynuuje ojciec gwardian. Nasz kościół otwarty jest cały dzień od wczesnych godzin. Brat Ryszard odmyka bramę i schody o 6.00 rano i zamyka je o 19.00, a w porze letniej o 20.00. W sanktuarium zawsze dyżuruje kapłan ze wspólnoty, by służyć spowiedzią czy rozmową. Zaś jeśli ktoś potrzebuje wytchnienia, a zwłaszcza pragnie przeżyć kilka dni w skupieniu, zapraszamy na rekolekcje do naszego pensjonatu w jednym skrzydle klasztoru. Udostępniamy pokoje nazywane celami i zachęcamy do włączenia się w program sanktuarium, a po części w nasze życie wspólnotowe – dopowiada. Jest ono bardzo bogate i różnorodne. Oprócz wspólnych modlitw i posiłków, obowiązków w sanktuarium, administracji klasztornej i kapłańskiego dyżuru, obok prac w ogrodzie i porządkowych, znajdujemy też czas na spotkania i rozmowy, na słuchanie muzyki, dobrą lekturę, przygotowanie kazania lub nabożeństwa – wylicza franciszkanin.
Z dawnej tradycji
Dla tych, którzy chcą pokrzepić swoje ciało, franciszkanie prowadzą punkt z ziołami i nalewkami, kontynuując tradycję zapoczątkowaną w ich zakonie przed wiekami.
– Nie trzeba szukać daleko, bo w sąsiedniej diecezji sandomierskiej u jej początków biskupem był Prosper Adam Burzyński, nasz współbrat, który przez lata pracował na misji w Egipcie. Zanim się tam udał, ukończył kursy medyczne, by posługiwać nie tylko w wymiarze duchowym, ale i leczyć ludzi. Jego życie to przełom XVIII i XIX wieku, kiedy to zioła były podstawą leczenia. Także tutaj w Kazimierzu przez 30 lat o. Cyryl sprowadzał różne zioła i specyfiki naturalne, po które chętnie sięgali ludzie, ponieważ bardziej ufali im, niż lekarstwom chemicznym. Przychodząc po lekarstwo z ziół, rozmawiali nie tylko o tym, co im cieleśnie dolega, ale i o tym, co mówi ich serce. A ja dziś, mając niewielką wiedzę z fitoterapii i ziołolecznictwa, kontynuuję dzieło zmarłego kilka lat temu o. Cyryla – podkreśla o. Bernard.