Twierdzili, że teraz będą mieć Boga po swojej stronie" - mówi 80-letnia mieszkanka wsi.
Ponad stuletnia cerkiew należy do Patriarchatu Moskiewskiego. Przybyli zaraz po rozpoczęciu 24 lutego inwazji Rosjanie urządzili w niej bazę sztabu oraz skład amunicji dla rozstawionych wokół świątyni czołgów, wozów opancerzonych oraz artylerii.
"Jej ściany są grube, czuli się tam bezpiecznie - wyjaśnia mieszkanka wsi. - Pytali nas, czy jesteśmy wierzący, czy chodzimy do cerkwi. Oglądali ikony, które mamy w domach. Jeden z nich powiedział mi, że jak wojna się skończy, przyjdzie tu pomodlić się za to, że przeżył".
Wnętrze cerkwi wypełnione jest cegłami, zerwanym ze ścian tynkiem, rozrzuconymi naczyniami liturgicznymi, pozostałościami rosyjskiej amunicji oraz zbutwiałym pieczywem i ziemniakami. Wokół świątyni nie uprzątnięto jeszcze zniszczonego sprzętu wojskowego Rosjan ani pozostałości budynku.
Zapytane o to, jak wyglądało przybycie Rosjan, mieszkanki Łukasiwki opowiadają, że "na początku zaczęli strzelać do podwórek wkładając lufę pod nasze furtki". "Bali się je otworzyć, zajrzeć do środka, bo wmówiono im, że wieś pełna jest uzbrojonych nazistów" - wyjaśniają.
Mojego syna rozebrali do naga i dopiero gdy udowodnił, że walczył w armii Związku Radzieckiego, puścili go wolno - wspomina jedna z nich. - Ciągle chodzili pijani, zabierali od nas alkohol. Mówili, że to żadna wojna, a oni przyszli tu tylko po to, żeby pozbyć się banderowców - dodaje kolejna, posługując się surżykiem - obecnym na Ukrainie językiem cechującym się dużym wpływem rosyjskiego.
Inna z czteroosobowej grupy około 80-letnich kobiet opowiada, że "do mojego domu weszło kilku 20-letnich chłopców, których zapytałam: dlaczego to robicie? Co na to wasze matki i babki?". "Powiedziałam, żeby tu zostali, osiedlili się i żyli z nami, że dla każdego wystarczy miejsca. Odpowiedzieli mi, że to polityka i powinnam się schować i wszystko przeczekać" - wspomina.
Zdaniem kobiet większość obecnych we wsi żołnierzy stanowili mieszkańcy Syberii. "Oni sami mówili, że ci z Moskwy i Czeczenii to zwykłe zwierzęta" - przyznają.
Wieś znajduje się niecałe 100 km od granicy z Rosją i 70 km od granicy ukraińsko-białoruskiej. Zapytane o to, czy jej mieszkańcy zdążyli uciec przed przybyciem wrogich wojsk odpowiadają, że "większość z nas została i wyjechała dopiero wtedy, gdy wieś wyzwolono". "Rosjanie mówili wcześniej, że gdy oni odejdą, wrócą inni, gorsi - kadyrowcy z Czeczenii. Ludzie się bali i uciekli" - wyjaśniają.
Obecnie wieś jest niemal pusta, przed uszkodzonymi domami spotkać można głównie najstarszych jej mieszkańców. "Gdzie miałyśmy pójść? Młodzi wyjechali, a my jesteśmy stare. Oczywiście, że się bałyśmy i boimy nadal, ale co mamy zrobić?" - mówią, zapytane o to, dlaczego zostały we wsi.
Przyznają, że nie wiedzą, kto zniszczył cerkiew. "Trudno powiedzieć, kto ją tak zniszczył. Rosjanie zrzucali wszystko na Ukraińców. Były tu oczywiście ciężkie walki, w cerkwi było dużo amunicji i pewnego dnia słuchać było, jak to wszystko zaczęło wybuchać i niszczyć świątynię od środka" - wspominają.
SYTUACJA NA UKRAINIE: Relacjonujemy na bieżąco