- Być w miejscach, gdzie o. Michał Tomaszek i o. Zbigniew Strzałkowski urodzili się i pracowali, to dla mnie wielka łaska - zapewnia s. Berta Hernandez, która była świadkiem uprowadzenia męczenników z Pariacoto.
Wtedy wyszedł do nich o. Zbigniew, po chwili także o. Michał. Terroryści związali ich i zapytali, gdzie są samochody i kluczyki. - Pytałam, dlaczego wiążą ojców, przecież nie są niebezpieczni. Zadawałam też dużo innych pytań, co bardzo nie podobało się terrorystom. Wyprowadzili ojców i auta. W jednym z nich był o. Michał, do drugiego wepchnęli o. Zbigniewa. Udało mi się tam wślizgnąć i dopytywałam, gdzie jedziemy - opowiada zakonnica.
Na zakręcie zobaczyła w końcu pierwsze z aut, z którego terroryści wyciągnęli o. Michała i wrzucili go wręcz do samochodu, w którym była wraz z o. Zbigniewem. Włożyli również do niego duży galon z benzyną. - Przestraszyłam się, bo domyślałam się już, że chcą dokonać sądu. Przywódca terrorystów zarzucał ojcom, że usypiają naród i wykorzystują ludzi, mówiąc im o pokoju i głosząc Dobrą Nowinę, czyli religią - opium dla ludu - opóźniają ich rewolucję. Ojcowie nie mówili wiele, a gdy odpowiadali, robili to ze spokojem, czym rozwścieczali napastników - wspomina s. Berta.
Gdy w pewnym momencie chcieli rzucić granaty w stronę wioski, odważnie powiedziała, że przecież chcą bronić biednych ludzi, a nie zabijać. Wtedy dostrzegł ją przywódca i kazał wysiąść z auta. - Sprzeciwiłam się. O to, bym wyszła z auta, dwukrotnie poprosił też o. Zbigniew. Chciałam zostać z ojcami, ale jeden z terrorystów wypchnął mnie karabinem. Szybko odjechali, a gdy przejechali przez most, podpalili go. Mogłam już tylko wrócić do wioski, by powiedzieć, co się stało - opowiada s. Hernandez.
Gdy dotarła do Pariacoto, prosiła mężczyzn, by wyruszyli szukać miejsca, w które ojcowie zostali wywiezieni. Wtedy z oddali dało się usłyszeć cztery strzały... Jeszcze tej samej nocy dwóch mieszkańców Pariacoto odnalazło ciała o. Zbigniewa i o. Michała. Wtedy miejscowy biskup został powiadomiony o tragedii.
- Zastanawiałam się, dlaczego tak musiało się stać i dostrzegłam podobieństwo między ostatnimi chwilami życia Jezusa i naszych ojców. Zostali pojmani po odprawieniu Mszy św., jak Chrystus po ostatniej wieczerzy. Odbył się nad nimi niesprawiedliwy sąd, zostali wyprowadzeni za miasto, na wzgórze, jak Jezus na Golgotę. Podczas swojej pasji byli złączeni z pasją Chrystusa. Ich śmierć sprawiła w końcu, że stali się błogosławieni - zauważa s. Berta.
Tłumaczy też, dlaczego do ostatniej chwili chciała być z ojcami: - Byli zakonnikami, a ja zakonnicą, więc czułam się zobowiązana, by być. Przyjechali z Polski, by pomagać ludziom, służyć im, dlatego czułam, że powinnam być przy nich w tym czasie próby. Przyjechali czynić dobro, a dostali zło, czułam więc do nich wdzięczność. Byli pokornymi ludźmi miłosierdzia i tego wszystkich uczyli - zaznacza zakonnica.