Czy w dyskusji dotyczącej metody in vitro liczą się jeszcze fakty? Nie, liczy się tylko śmiech i płacz.
W ostatnich dniach część polskich mediów doniosła, że szkoccy i amerykańscy naukowcy są coraz bliżej odkrycia tajemnicy komórki jajowej. Jak zaznaczano, międzynarodowy zespół badaczy opublikował właśnie wyniki swoich długoletnich badań w czasopiśmie „Molecular Human Reproduction”. Okazało się, iż istnieje możliwość wyhodowania żeńskiej komórki rozrodczej z pobranych od kobiety komórek jajowodu. Jak czytamy w depeszach, prace w laboratorium trwały 20 lat. Prof. Evelyn Telfer z Uniwersytetu w Edynburgu podkreślała w wywiadach, że pojawienie się nowych możliwości w zakresie hodowli komórki jajowej pozwala na lepsze poznanie mechanizmu jej funkcjonowania. Jak dodawała wspomniana badaczka, „to bardzo ważne, bo pozwala nam poznać rozwój ludzkiej komórki jajowej we wczesnym stadium, o czym nie wiedzieliśmy do tej pory zbyt dużo. Te badania pomogą nam rozwikłać tę zagadkę”. Anna Czerwińska w swoim materiale dla Faktów TVN - komentując wypowiedź prof. Telfer - stwierdziła następnie: „Tak pozyskane komórki jajowe dają dodatkowe możliwości w leczeniu niepłodności. Pani Katarzyna właśnie została mamą Anastazji i uważa, że ta metoda może bardzo zwiększyć szansę kobiet na zajście w ciążę. - To jest dobry kierunek w pomocy kobietom, które chciałyby powiększyć rodzinę - mówi.”
Wiemy, czyli nie wiemy
Zapoznając się z podobnymi materiałami coraz trudniej uniknąć zdziwienia. Materiał w sposób wyraźny zaznacza, że nowa, wspaniała metoda, po pierwsze odnosi się do leczenia niepłodności, a po drugie jest kolejnym spektakularnym działaniem zwiększającym skuteczność metody in vitro. Tutaj trafiamy na nurtujące pytania. Jak sposób powstania żeńskiej komórki rozrodczej wpływać ma na proces leczenia niepłodności? Czy jest w ogóle jakiekolwiek powiązanie pomiędzy metodą powstania komórki jajowej, a skutecznością procesu wspomaganego rozrodu? – nie wiemy, w materiale tego nie wyjaśniono. Po drugie dojść możemy do wniosku, że promotorzy in vitro sami sobie zaprzeczają. W polskich mainstreamowych mediach pełno jest informacji wskazujących na to, że jest to najskuteczniejsza metoda leczenia niepłodności. Nawet w omawianym materiale podkreślano na początku, że „Jeśli (badania przyp.- BK) się powiodą, zwiększy to skuteczność in vitro i pomoże w leczeniu niepłodności”. W innym natomiast miejscu wyraźnie jednak podkreślono: „Nie wiadomo, jak skuteczna jest ta metoda w przypadku ludzi. Tylko 10 procent komórek osiągnęło tu dojrzałość, żadnej nie zapłodniono. - To pierwszy krok, wielki krok, ale przed nami jeszcze długa droga do zastosowania klinicznego. Musimy to jasno powiedzieć i zoptymalizować nasz proces - tłumaczy prof. Evelyn Telfer. Potrzebnych jest wiele analiz, by mieć absolutną pewność, że ta metoda jest bezpieczna.”
Faktyczna łza
Patrząc na sposób prezentowania podobnych materiałów można śmiało dojść do wniosku, że nieważne jest, co w nich zostanie zaprezentowane. Kluczowe tak naprawdę jest, iż pojawiła się „super metoda”, która przynieść może radość czekającym na dzieci przyszłym rodzicom. Od strony medycznej i etycznej w zasadzie nic nowego zaobserwować w tym miejscu nie można. Już bowiem w połowie maja 2013 r. badacze z Oregon Health and Science University donieśli, że udało im się wyhodować ludzki zarodek do stadium blastocysty. De facto sklonowano wówczas człowieka. Hodowanie żeńskiej komórki jajowej jest w zasadzie działaniem mocno zbliżonym. Cześć naukowców wybrało bowiem drogę, w której chce niemal na siłę udowodnić, że człowiek do poczęcia innego człowieka wcale nie jest potrzebny. Kobieta może być wyłącznie inkubatorem, a i to z czasem może okazać się niekonieczne, jeśli zrealizowana zostanie idea tzw. sztucznych macic. Nie muszą one przecież tylko służyć jako miejsce ratunku dla wcześniaków. Redakcja „Businessinsaider” donosiła w połowie zeszłego roku, że naukowcy z Florydy przez cztery tygodnie utrzymywali przy życiu płody owiec. Podobne działania mogą zostać poszerzone o usługi reprodukcyjne. Wypowiadający się w powyższej kwestii prof. Jan Hartman stwierdził wprost, że nowe odkrycia przyczynią się do kulturowej i obyczajowej przemiany.
Łzawa moralność
To oczywiście włącznie futurologiczna refleksja. Popatrzmy jednak na dwa elementy: Jaka jest przyczyna dynamicznego wkraczania kolejnych elementów rewolucji reprodukcyjnej? Zastanówmy się także: Jak świat się w tej kwestii zmienił w ciągu zaledwie kilku dekad? Odpowiadając wpierw na drugie pytanie warto przypomnieć sobie pewną drogę, w trakcie której znikały kolejne zwroty. Wpierw mówiono o „dzieciach z probówki”. Następnie mieliśmy metodę „sztucznego zapłodnienia”. W kolejnych latach pojawiło się działanie o charakterze „wspomaganego rozrodu”. Obecnie mówi się o „metodzie leczenia niepłodności”.
Zmiany te nie są przypadkowe. Tutaj dochodzimy do odpowiedzi na pierwsze pytanie. Pomaga nam jej także udzielić pewien dialog, jaki zaistniał w filmie „Dzień próby”. W pewnym momencie policjant Alonzo, grany przez Denzela Washingtona, pyta swojego praktykanta, w którego wcielił się Ethan Hawke: „Jak myślisz, co rządzi światem?” Młody Jake nie znał jednakże odpowiedzi. Jego nauczyciel stwierdził wówczas szczerze: „Światem rządzi śmiech i płacz”. Zdanie to doskonale pokazuje szkielet debat dotyczących in vitro. Fakty, statystyka, dowody, dokumenty, to wszystko się nie liczy. Najważniejsze jest bowiem, by zmniejszyć albo zlikwidować niebezpieczeństwo potencjalnego smutku, jaki doświadcza najczęściej kobieta. Walczymy nie tyle o narodziny dziecka, ale o uśmiech na twarzy matki oraz ojca, czasem pojawiającego się w tych dyskusjach.
Cierpienie związane z brakiem dziecka to fakt. Nikt rozsądny go nie bagatelizuje. Nie jest to jednak element dyskusji naukowej. Gdy włączamy emocje do dyskusji odnoszącej się do in vitro, pojawia się istotny problem. Dochodzimy bowiem w podobnej sytuacji do - widzianego także w teologii moralnej - pragnienia indywidualnego wyjaśniania dylematu moralnego. Sytuacjonizm, szczególny przypadek, jednostkowy wymiar i unikalna trudność stają się powoli drogowskazami refleksji etycznej i teologicznej. Na przykładzie in vitro doskonale to widać. Obok naukowej, rzetelnej debaty dotyczącej medycznych aspektów wspomaganego rozrodu pojawiają się łzy kobiety, która pragnie być matką. Stara się o dziecko z mężem od lat i nic. Nagle uwidacznia się nadzieja, szansa, rozwiązanie. Koszty powoli stają się coraz mniej ważne. Żaden argument naukowy, w tym prawny i etyczny tutaj nie może się przebić. Jest bowiem cierpienie, które trzeba zlikwidować. Niestety tego typu indywidualne rozstrzyganie moralne jest w stanie wyjaśnić każde obiektywne zło. Wszystko staje się subiektywne, a dobrem jest ten stan, który niweluje doświadczane cierpienie.
Refleksja na koniec
Co ciekawe, podobne podejście jest coraz trudniej odrzucić. Chcemy przecież być wrażliwi i empatyczni. Dokąd nas to jednak doprowadzi? Przypomina mi się w tym miejscu scena z filmu „Everest”. Doug Hansen tuż pod szczytem góry błaga szefa wyprawy wspinaczkowej, Roba Hulla, by ten pozwolił mu zdobyć szczyt. Jest to jego kolejna już próba, jest tak blisko, by zrealizować swoje marzenie oraz pragnienie uczniów jednej ze szkół, którzy dali mu szkolną flagę. Obaj wiedzą, ze Doug pewnie już tam nie wróci. Hull uległ błaganiu i prośbie kolegi, chociaż wiedział, że znacznie przekroczyli już dozwolony czas wejścia na szczyt. Zejście z niego mogło być niebezpieczne. I faktycznie jest. Obydwaj zostali na zawsze na górze… zginęli.
….
Autor jest doktorem nauk społecznych, koordynatorem Centrum Bioetyki Instytutu Ordo Iuris, prowadzi blog na stronie gosc.pl