Krzysztof Kurek ponad 30 lat odsiedział za kratkami. W Oświęcimiu ludzie z przestępczego świata straszyli się nim nawzajem. Aż przyszedł 19 marca 2017 roku. Kurs Alpha w wadowickim więzieniu. Urodził się na nowo. A 30 grudnia dostał w prezencie najlepszą żonę - Iwonę.
Takiego ślubu w 300-letniej historii kościoła św. Marcina w Jawiszowicach nie było na pewno! Kiedy świat szykował się do szaleństw sylwestrowej nocy, 30 grudnia 2017 r. o 15.00 "tak" powiedzieli tu sobie Iwona i Krzysztof Kurkowie. Prosto z kościoła 120 gości zaprowadziło ich do parafialnej sali, gdzie przy nakrytych stołach uwijała się uśmiechnięta ekipa kelnerek. Skład gości zaskoczył samych państwa młodych. Byli wśród nich ich najbliżsi, przyjaciele, znajomi, ale i ludzie, których widzieli po raz pierwszy w życiu!
* * *
Oświęcim. Kilkadziesiąt lat wcześniej. Krzysiek, jeden z czwórki rodzeństwa, trafia do domu dziecka. - Byłem trudnym dzieckiem. Takim nadpobudliwym. Ojciec zginął, kiedy miałem 8 lat. Mama nie dawała sobie ze mną rady - opowiada. - W szkole też były ze mną problemy. Trafiłem do domu dziecka. A tam - na podobnych mi kolegów. I zaczęło się: włamania do sklepów, domów, instytucji. Stamtąd trafiłem do poprawczaka. To były inne czasy - wychowawcy rozwiązywali problemy z nami kijem i izolatką. I tam się skończyło dzieciństwo. Poczucie rozróżniania dobra i zła zanikło zupełnie w moim sercu. Musiałem być agresywny, żeby przetrwać. Byłem silny, więc zajęć mi nie brakowało. Kiedy miałem 18 lat, pierwszy raz trafiłem do więzienia - za włamanie i "czynną napaść na funkcjonariusza". Potem za podpalenie samochodu. Po roku odsiadki mnie uniewinnili. Wychodziłem i... szybko tam wracałem. Kiedy człowiek wychodzi z więzienia, nawet jakby chciał dobrze żyć, nie ma dużych szans: nie dostanie pracy, a jeśli już to na gorszych warunkach, za najniższe stawki.
W jawiszowickim kościele św. Marcina Kurkowie powiedzieli sobie "tak"
Urszula Rogólska /Foto Gość
Wracał za kratki: za napady, porwania, usiłowanie zabójstwa, wyłudzenia, "odzyskiwanie długów". Ciężkie przestępstwa, zagrożone wyrokami - wówczas do kary śmierci, dziś - dożywocia.
- Byłem człowiekiem do wynajęcia dla grup przestępczych. Agresywnym i skutecznym. Przyjeżdżali do mnie ze Śląska, z Polski Centralnej, żeby załatwić jakąś sprawę między sobą. Porywałem człowieka i wymuszałem na nim to, czego oczekiwali. Często dokonywałem samookaleczeń, żeby wyjść "na wolność" i "załatwić jakąś sprawę". Usunąłem sobie nerkę, wbiłem pręt w oko, piłem lizol. Wolność… Parę lat temu zrozumiałem, co to jest wolność. Moja "wolność" była większym więzieniem niż pobyt w zakładzie karnym. Bo "na wolności" byłem uzależniony od kolegów, alkoholu, narkotyków, pieniędzy, seksu, hazardu. Choć w więzieniu tego nie było, handlowałem tam narkotykami - mówi.
W sumie Krzysztof spędził w więzieniach 30 lat. Ostatni wyrok, 9 lat, dostał za usiłowanie zabójstwa. Wyszedł 14 lipca 2017 r. - sześć miesięcy przed końcem kary.
* * *
Był rok 1990. Krzysiek miał trzydziestkę. Wtedy poznał mamę kilkumiesięcznej Agnieszki. Pamięta do dziś chwilę, kiedy wziął dziewczynkę na ręce. Wkrótce związał się cywilnie z jej mamą. - Nie jest moim biologicznym dzieckiem, ale kiedy się do mnie przytuliła, zakochałem się jak ojciec. To mnie zdumiało - zdawałem sobie sprawę, jaki jestem, a to dziecko przytuliło się do mnie z taką ufnością, że mam łzy w oczach nawet teraz, po 28 latach. Kocham ją wciąż jak własne dziecko - opowiada.
Agnieszka razem z mamą przez wszystkie lata regularnie odwiedzała Krzysztofa w więzieniu w Wadowicach. - Córka to był jedyny bastion miłości w moim życiu. Siedem lat temu któregoś miesiąca nie przyszła. Kolejnego również. Zacząłem się bać. W trzecim już dostawałem obłędu. Wiedziałem, że miała do czynienia z narkotykami. Dowiedziałem się, że pojechała na północ Polski. Znałem to środowisko jako centrum handlu ludźmi i seksbiznesu. To mnie przeraziło. Miałem kolegów ze szczytu przestępczości w Warszawie. Zwróciłem się do nich, żeby jej szukali. Nie znaleźli. Byłem człowiekiem niewierzącym, naśmiewałem się z ludzi, którzy wierzyli. Ale wtedy wstawałem o trzeciej w nocy i błagałem Boga: "Jeśli jesteś, zabierz to moje życie, żeby ona mogła żyć szczęśliwie". I Pan Bóg mi to życie zabrał. Ale nie tak, jak sobie wtedy życzyłem.