W wielu krajach europejskich coraz większe szanse mają partie, zwane przez przeciwników populistycznymi. Choć dzieli je bardzo dużo, to łączy je przede wszystkim eurosceptycyzm, ale i niechęć nie tylko do muzułmańskich, ale i wschodnioeuropejskich (w tym polskich) imigrantów.
Najbliższe wybory odbędą się w maju i kwietniu we Francji. W sondażach prowadzi tam Marine Le Pen, z poparciem powyżej 25 proc. wyborców. Jednak w drugiej turze przegrywa znacząco zarówno z centrystą Emanuelem Macronem, jak i przedstawicielem centroprawicy Francoisem Fillonem. Wygrana kandydatki Frontu Narodowego byłaby prawdziwą niespodzianką. Tuż po wyborach prezydenckich, w czerwcu, odbywają się wybory parlamentarne. Wygrywa je najczęściej partia zwycięzcy wyborów prezydenckich. Wybory te są większościowe, więc zwycięzca zazwyczaj bierze pełnię władzy. Jeśli Marine Le Pen wygrałaby wybory prezydenckie, być może Front Narodowy mógłby wygrać też wybory parlamentarne. Niewykluczona jest jednak sytuacja, że przeciwko Frontowi zjednoczyłyby się wszystkie inne partie, i Marine Le Pen jako prezydent niewiele by mogła zrobić. Front Narodowy ma szanse na rządy tylko i wyłącznie w sytuacji zdobycia pełni władzy. A taka sytuacja oznaczałaby trzęsienie ziemi. Partia Marine Le Pen zapewne wyprowadziłaby Francję ze strefy Euro, a być może zechciałaby wyjść z Unii Europejskiej. Każde z tych rozwiązań oznaczałoby olbrzymie trzęsienie ziemi w Europie, i być może koniec UE. Jednocześnie Front Narodowy zapewne radykalnie ograniczyłby imigrację do Francji, w tym z Polski.
Dużo mniejsze szanse na rządzenie niż Marine Le Pen we Francji ma Alternatywa dla Niemiec. Choć partia ta ma stabilne poparcie kilkunastu procent wyborców i prawie gwarantowane trzecie miejsce, to nie ma żadnych szans na rządzenie. Znacząco może jednak wpłynąć na wynik wrześniowych wyborów. Odkąd AfD zaczęła zdobywać popularność w sondażach, spadło poparcie dla CDU. Eurosceptycy zabierają znaczną cześć tradycyjnego elektoratu partii Angeli Merkel. A w połączeniu z popularnością Martina Schulza oznacza to zmianę lidera sondaży. Jeśli SPD wygrałaby wybory, możliwa jest zmiana polityki Niemiec i kanclerz Schulz mógłby prowadzić dużo bardziej niekorzystną dla Polski politykę, niż czyni to Angela Merkel. Mógłby np. żądać od polskiego rządu przyjęcia muzułmańskich imigrantów. Alternatywa dla Niemiec nie ma większych szans na wprowadzenie w życie głównych swoich postulatów, czyli ograniczenia imigracji do Niemiec i wyjścia kraju ze strefy euro.
Liderem sondaży w Holandii jest Partia Wolności Geerta Wildersa. Partia to może liczyć na około 30 proc. poparcia. A wybory w tym kraju odbędą się już w marcu. Nawet jeśli eurosceptycy je wygrają, mają małe szanse na rządzenie. Żadna z pozostałych partii, które mają szansę wejść do holenderskiego parlamentu, nie chcą wejść z nimi w koalicję. Jeśli jednak Geertowi Wildersowi udało się przekonać kogoś do stworzenia rządu, również moglibyśmy liczyć się z kryzysem Unii Europejskiej. Holandia chciałaby zapewne wyjść ze strefy euro, a być może nawet i z Unii Europejskiej. Oznaczałoby to kryzys dużo większy niż w wypadku Brexitu, ale pewnie nie tak duży, jak w wypadku dojścia do władzy Marine Le Pen i Frontu Narodowego we Francji. Rządy eurosceptyków na pewno oznaczały znaczące utrudnienia dla Polaków pracujących w Holandii.
Liderem sondaży jest też eurosceptyczna Wolnościowa Partia Austrii. Nad Dunajem wybory odbędą się najpóźniej w przyszłym roku. FPO ma większą szansę na rządzenie niż Marine Le Pen we Francji czy Geert Wilders w Holandii. Jej kandydat nieznacznie przegrał w wyborach prezydenckich. Paradoksalnie, rządy eurosceptyków w Austrii najmniej zamieszałyby w krajowej i europejskiej polityce. Wiedeń już dzisiaj prowadzi mocno antyimigrancką i eurosceptyczną politykę. Ale nawet liderzy FPO nie zapowiadają wyjścia swojego kraju ze strefy euro. Na pewno w wypadku ich zwycięstwa zaostrzy się jeszcze polityką wobec imigrantów, być może nawet tych z Polski.
Najwięcej mogą zamieszać wybory we Włoszech. Rządząca obecnie centrolewicowa Partia Demokratyczna idzie w sondażach łeb w łeb z populistycznym Ruchem 5 Gwiazd byłego komika Beppe Grillo. A do włoskiego parlamentu mają szanse jeszcze wejść tylko Forza Italia byłego premiera Sylwio Berlusconiego i radykalna Liga Północna. Obie te partie mogłyby wejść w koalicję z Ruchem 5 Gwiazd. Taki rząd oznaczałby pewnie rozpisanie referendum w sprawie obecności Włoch w strefie euro. I nie jest powiedziane, czy zmęczeni kryzysem Włosi, nie zagłosowaliby na tak. Oznaczałoby to kryzys całej strefy, a być może i jej koniec. Co prawda wybory we Włoszech powinny odbyć się dopiero w 2018 r., ale przegrane referendum wywołało kryzys w partii rządzącej i może dojść do rozpisania przedterminowych wyborów. Dlatego dla przyszłości Europy największe znaczenie mają zawirowania na scenie politycznej nad Tybrem.