– Przez wielu młodych byłam odbierana jako mama, a przez ich dzieci jako babcia. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa – mówi GN s. Taida Lolo, która przez 15 lat współtworzyła Albertyńskie Dzieło Miłosierdzia na Wschodzie.
W 2000 r. na prośbę bp Mazura s. Taida razem z innymi albertynkami przyjechała do Usola Syberyjskiego. Celem sióstr było założenie wspólnoty, która pomagałaby dzieciom z trudnych domów, ale także takim cierpiącym z powodu bezdomności. – Chciałyśmy działać w myśl zasady brata Alberta: biedakowi trzeba dać jeść, później ubranie, dach nad głową, pracę, a później zacząć mówić o Panu Bogu – mówi siostra.
Opowiada o bardzo trudnej sytuacji ekonomicznej w Rosji. Podkreśla, że zmiana ustroju zmieniła życie ludzi: przyzwyczajeni do kontroli państwa, nie potrafili sobie poradzić, byli pozostawieni sami sobie. Dzieci z patologicznych rodzin przestały chodzić do szkół, zakładały gangi, kradły i brały narkotyki. Przy kilkudziesięciu stopniowych mrozach grzały się przy studzienkach. Nie było właściwie żadnej nadziei na zmianę tej sytuacji.
Albertynki założyły świetlicę, w której znalazło się w sumie 50 dzieci. Dzięki wielu sponsorom z Polski i z innych państw dostawały one ciepłe posiłki i odzież, a później także dach nad głową. Warunkiem korzystania z pomocy był powrót do szkoły oraz uczestnictwo w dodatkowych zajęciach organizowanych przez siostry. – Jako cel naszej pracy postawiłyśmy sobie ułatwienie startu dzieciom. Pamiętam przypadek 16-letniego chłopca, który do nas przyszedł. Okazało się, że zakończył edukację na pierwszej klasie szkoły podstawowej – wspomina siostra.
Pedagogowie szkolni pokazywali siostrom rodziny, którymi trzeba było się zająć. Albertynki mogły działać dzięki wsparciu materialnemu z Polski. S. Taida wspomina akcję adopcyjną „Ziemia ziemi”, którą zorganizowało jedno z poznańskich liceów. – Tamtejszy katecheta wiedział, że pracujemy z trudną młodzieżą. Zachęcił swoich uczniów żeby regularnie dawali złotówkę na pomoc dla nich – mówi albertynka. Zebrane w ten sposób pieniądze syberyjska młodzież dostawała w postaci kieszonkowego. – Po raz pierwszy mieli okazję gospodarowania swoimi środkami – wspomina siostra.
Wiele osób wyciągniętych z biedy po latach okazuje ogromną wdzięczność albertynkom. S. Taida wspomina Galinę, którą do świetlicy przyprowadziły koleżanki. Miała wtedy 13 lat. – Jej rodzice byli alkoholikami, była bardzo zakompleksiona. Dzięki temu, że przychodziła do nas, oprócz wsparcia materialnego, mogła przekonać się, że jest wartościowym człowiekiem – opowiada albertynka.
W świetlicy Galina nauczyła się grać na fortepianie i na gitarze. Później została wychowawcą, a podczas organizowanych przez siostry „Wakacji z Bogiem” zadecydowała, że chce przyjąć chrzest i inne sakramenty. Albertynki dalej wspomagając ją materialnie, umożliwiły dziewczynie ukończenie studiów i znalezienie pracy, chociaż wcale nie było łatwo. – Długo nie mogła znaleźć zatrudnienia, ale nie poddawała się. Wiara w Boga była dla niej oparciem – mówi siostra.
W świetlicy Galina poznała Antona, z którym później wzięła ślub. – Mają 3,5 letniego synka, wychowują go w duchu katolickim. Kiedy się budzi wskazuje palcem na obrazy Boga i świętych, krzycząc „bog, bog, bog!” – cieszy się siostra. Dodaje, że małżeństwo ciągle odwiedza wspólnotę albertyńską. – Pomagają nam jako wolontariusze, a Gala prowadziła ostatnio kółko dla dorastających dziewczyn – opowiada.
We wrześniu br. s. Taida wróciła do Polski. W domu prowincjalnym albertynek w Rząsce koło Krakowa zajmuje się bankiem żywności, pomaga biednym rodzinom, prowadzi wieczernik dla przyjeżdżających do zakonu grup. Zaocznie kończy specjalizację organizacji pomocy społecznej. – Odnajduję się także w tym co robię w Polsce. Ostatnio myślę o tym jak otworzyć u nas ośrodek wsparcia dla seniora – mówi albertynka.
W najbliższą niedzielę będziemy obchodzić XVII Dzień Modlitwy i Pomocy Materialnej Kościołowi na Wschodzie. W tym czasie Kościół szczególnie zachęca do wspierania dzieł, które realizuje w tym regionie.