Pamiętam ogromny stres, jaki wzbudzało środowisko zewnętrzne, w dużej mierze polskie media - że strach poruszać się po ulicach Madrytu, bo mieszkańcy zaczepiają, bo zrywają krzyże z szyi, bo wszczynają zamieszki, bo niebezpiecznie, bo tylu przeciwników papieża i ŚDM. A było zupełnie inaczej.
Światowe Dni Młodzieży za pasem! Już od dawna media głośno krzyczą, że nie zdążymy, że Kraków zadłużony, że to będzie wstyd, że zamachy, że złe przygotowanie, że niewystarczające środki bezpieczeństwa, że nie podołamy…
Patrząc z boku, odnoszę wrażenie, że jesteśmy w tym wszystkim nieco zagubieni. I zamiast zachęcić do uczestnictwa jak najwięcej osób, to niestety bardziej zniechęcamy. Wszystko pięknie – organizacja w parafiach, dekoracje, przygotowanie rodzin na przyjęcie gości, programy spotkań, zwiedzanie, imprezy towarzyszące etc. Czasami wydaje mi się, że zapomnieliśmy chyba o idei, o tym, co najważniejsze. Nie twierdzę, że bezpieczeństwo nie jest ważną sprawą, ale gdzie w tym wszystkim cały sens Światowych Dni Młodzieży? Gdzie w tym wszystkim… Chrystus?
Miałam okazję, a zarazem szczęście, uczestniczyć w Światowych Dniach Młodzieży w Hiszpanii oraz w Brazylii. Niezapomniane wrażenia wywarły na mnie oba spotkania. Gdy jechałam do Madrytu, pamiętam pewnego rodzaju stres, jaki wzbudzało środowisko zewnętrzne, w dużej mierze polskie media – że strach poruszać się po ulicach Madrytu, bo mieszkańcy zaczepiają, bo zrywają krzyże z szyi, bo wszczynają zamieszki, bo niebezpiecznie, bo tylu przeciwników papieża i organizacji Światowych Dni Młodzieży w Madrycie. Taka presja z zewnątrz – „pomyśl, czy na pewno chcesz jechać. Bądź ostrożna na miejscu!”. Nic bardziej mylnego! Bardzo dobrze wspominam ŚDM w Hiszpanii – ludzi, atmosferę, nawet pogodę. A ta była różna. I wydawać by się mogło, że bardziej niebezpieczna od owych przeciwników ŚDM-u była potężna burza z wichurą, która rozpętała się wieczorem nad głowami 1,5-milionowego tłumu młodych zgromadzonych na nocnym czuwaniu na lotnisku Cuatro Vientos. Bardzo zapadła mi w pamięci sytuacja, która była dość symboliczna. W momencie, kiedy rozpoczęła się adoracja Najświętszego Sakramentu, wiatr powoli ucichł, deszcz z gradem stały się niegroźną mżawką, a burza oddaliła się. W chwili podniesienia Najświętszego Sakramentu nastała absolutna cisza – zarówno ta związana z warunkami atmosferycznymi, jak i ta związana ze spokojem, który natychmiastowo ogarnął zgromadzony tłum.
Nazajutrz Benedykt XVI ogłosił, że kolejne światowe spotkanie odbędzie się w Rio de Janeiro. Nawet nie przypuszczałam, że będę miała okazję i w nim uczestniczyć. Jednak wtedy zasiane zostało „ziarno” w moim sercu i stało się to moim marzeniem.
Minęły trzy lata, a myśli wciąż krążą wokół tego, co przeżyłam w Brazylii; serce pozostało na obcym kontynencie, wśród ludzi, którzy tak serdecznie nas przyjęli, a w głowie wciąż przeplatają się obrazy, słowa, twarze osób, które dane mi było poznać na miejscu. Marzenie się spełniło, jednak co tak naprawdę pozostało na dłużej? Z pewnością przyjaźnie, zwłaszcza z rodzinami, które tak serdecznie nas gościły i poświęcały nam swoją uwagę. Nie zapomnę tej ogromnej dumy, jaka rozpierała ich serca, że mogą nas gościć pod swoimi dachami. Tym samym chciałabym się odwdzięczyć, goszcząc w swoim domu młodych z zagranicy, którzy przyjadą do Polski na spotkanie z papieżem.