Trzeba mieć wielką odwagę, by wrócić tam, gdzie się zostało zranionym. By nadstawić drugi policzek, resztę zostawiając Bogu.
Trzeba mieć wielką odwagę, by wrócić tam, gdzie się zostało zranionym. By nadstawić drugi policzek, resztę zostawiając Bogu. By niedawnych wrogów potraktować jak braci, dla których pragnie się najwyższego dobra. Szaleństwo? Fakt, ale też Irlandczycy, do których udał się po konsekrowaniu na biskupa św. Patryk, nie należą do specjalnie przewidywalnych. To jednak dzisiejszy patron doskonale wiedział. Jak i to, że bywają surowi i nieprzystępni niczym klimat w jakim przyszło im żyć. W końcu, jakby nie było, Patryk spędził pośród nich 6 lat jako przymusowy pasterz owiec, po tym jak został uprowadzony w wieku 16 lat z rodzinnej Brytanii przez irlandzkich piratów. Kiedy więc udało mu się uciec, to ostanie miejsce, do którego chciałby wrócić, nosiłoby miano Irlandii. A jednak, gdy został uczniem św. Germana, gdy uzupełnił swoją edukację i rozeznał powołanie, to wtedy akurat zmarł św. Palladiusz, biskup wysłany do Irlandii z zadaniem głoszenia Dobrej Nowiny. Kogo zatem można było posłać na jego miejsce, jak nie tego, który spędził sporo czasu na Zielonej Wyspie i doskonale poznał nie tylko jej język, ale i gościnność: Patryka. Tak oto dzisiejszy patron wrócił tam, skąd uciekł i przez 30 lat ciężkiej pracy misyjnej dokonał niebywałej zmiany. Twardzi Irlandczycy uznali Bryta za swojego apostoła, ojca i patrona. I tak go żegnali, gdy 17 marca 461 roku umierał w Armagh, czyli dzisiejszym Ulsterze, stolicy irlandzkich prymasów.