Gonimy za adrenaliną. Pragniemy czegoś ekscytującego. Jakże dobrze rozumiał to dzisiejszy patron.
Gonimy za adrenaliną. Pragniemy czegoś ekscytującego. Jakże dobrze rozumiał to dzisiejszy patron. On także chciał życia pełnego przygód i postawił na swoim kosztem wszystkich, których spotkał na swojej drodze. Rodziców, bo goniąc za tym, co niezwykłe uciekł z domu. Dobrodziejów, którzy przyjęli go pod swój dach i usynowili, bo wyruszył na wojnę. Kompanów z wojska, bo sam jeden ruszył z szarżą na wroga zostawiając ich w tyle. Tak, całym światem Jana Bożego był on sam. Było tak nawet wtedy, gdy prowadził badania w Afryce, budował twierdzę w Ceucie, sprzedawał książki w Grenadzie. Dopiero św. Jan z Avila swoim odpustowym kazaniem z dnia 20 stycznia 1538 roku, otworzył mu oczy na drugiego człowieka i na Boga. I to jak otworzył! Jan Boży doznał takiego wstrząsu, że trafił do azylu dla obłąkanych. To tam, dosłownie przykuty do ściany, zdany na łaskę innych, skonfrontowany z ogromem ludzkiego cierpienia, miał czas na refleksję nad swoim życiem. Kiedy w końcu Jana Bożego wypuszczono na wolność, był już innym, świętym człowiekiem. To znaczy nadal pociągało go życie na krawędzi, ale odtąd zaczął je realizować w służbie cierpiącemu bliźniemu. Nie jednemu, nie dwóm, ale od razu 47, bo tyle łóżek zmieściło się w założonym przez niego pierwszym zakładzie miłosierdzia. Cóż, św. Jan Boży nigdy nie lubił półśrodków. Ale tym razem jego brawura swoje źródło miała w miłości Chrystusa, dlatego przyniosła dobre owoce: podwaliny zakonu szpitalnego zwanego "dobrymi braćmi – bonifratrami" oraz nowożytnego systemu ochrony zdrowia.