Gdy szedł klasztornymi korytarzami, niektórzy z jego współbraci z odrazą odwracali wzrok.
Gdy szedł klasztornymi korytarzami, niektórzy z jego współbraci z odrazą odwracali wzrok. Nie mieściło im się w głowie, że nieślubne dziecko, do tego Mulata, dopuszczono do ślubów zakonnych. Przecież kolor skóry tego człowieka prowokacyjnie kontrastował z bielą dominikańskiego habitu! Ci najbardziej zbulwersowani rzucali nawet za dzisiejszym patronem : "O! Idzie ten murzyński pies!". A on co? On odpowiadał wtedy z pokorą: "Tak, jestem tylko biednym mulatem, sprzedajcie mnie" i odchodził do swoich obowiązków. Obowiązków, których właśnie pokorne i skrupulatne wypełnianie sprawiło, że ten służący w zakonie od 15 roku życia młody mężczyzna, z pozycji konwersa, czyli członka wspólnoty zakonnej przeznaczonego tylko do prac fizycznych, został najpierw tercjarzem, a następnie bratem. Było to niezgodne z ówczesnym prawem zamorskiego wicekrólestwa Hiszpanii, które zabraniało potomkom Murzynów czy Indian być pełnoprawnymi członkami zakonów, jednak przełożony wspólnoty w Limie uznał, że ważniejsze od przestrzegania prawa jest miłosierdzie. I tak oto Marcin de Porres stał się dominikaninem, czego od lat gorąco pragnął, a zakon zyskał w jego osobie niezwykłego świętego. Tak niezwykłego, że zapadł w pamięci wszystkich jako św. Marcin od miłości. Szalonej wprost miłości Boga i każdego wykluczonego bliźniego.