W życiu religijnym nierzadko jest tak, że doczesny sukces łączy się z poczuciem przegranej.
Ta przegrana dotyka tego, co tu i teraz, a wygrana przenosi nas w eschatologiczne jutro. Ta rzeczywistość, rozpięta między tym, co tu i teraz, a tym, co będzie później, rodzi napięcie i pytanie, czy warto stawiać na Pana Boga, skoro mogę tu i teraz przegrać. W potocznym rozumieniu jest tak, że chcemy już tu i teraz odnosić sukces, bo przecież zaufaliśmy Bogu. On winien odpowiedzieć na nasz wybór i dać nam wygraną. Historia Kościoła pokazuje, że najpierw przychodzi przegrana. Zwycięstwo przyjdzie później. Dziś może nam się wydawać, że stoimy po stronie przegranej. Laicyzm, ateizacja, totalny liberalizm wygrywają. Przegrywamy na całej linii. Ale tu właśnie potrzeba cierpliwości i zaufania Bogu.
Słuchamy dziś fragmentu z Księgi Izajasza. To trzecia z czterech Pieśni Sługi Jahwe. Brzmią w niej głosy o prześladowaniu i cierpieniu. Wcześniej prorok Izajasz wieścił, że misja Sługi Jahwe, który jest bohaterem pierwszego czytania, jest pełna pokoju i miłości: „Nie będzie wołał ni podnosił głosu… Nie złamie trzciny nadłamanej, nie zgasi knotka o nikłym płomyku”. Oto w prorockiej wizji okazało się, że wybrany przez Pana Boga przychodzi, by dać miłość. W odpowiedzi spotyka się z wrogością i nienawiścią – aż po agresję i śmierć. Prorok sprzed ponad 25 wieków, sporo starszy niż nasze polskie dzieje, ufny Bogu, podpowiada nam, by w Jezusie Chrystusie widzieć Tego, który – po ludzku – przegra na krzyżu, ale wygra w dniu zmartwychwstania.
Czytany dziś fragment Ewangelii stawia pytanie: „Za kogo uważają Mnie ludzie?”. Odpowiedź jest jednocześnie wyborem. Stawiasz na pustkę? A może stawiasz na Tego, który jest wygrany, będąc przegranym; Tego, który poddał swój grzbiet bijącym i policzki rwącym Mu brodę. Był znieważony i opluty. Po ludzku przegrał, ale ostatecznie zwyciężył. •