Ks. Hubert Seweryn był emerytowanym proboszczem we Frydku na ziemi pszczyńskiej. Jego pogrzeb odbędzie się w piątek 9 kwietnia.
Ksiądz Seweryn zostanie pochowany we Frydku w piątek 9 kwietnia. Msza św. pogrzebowa rozpocznie się o 13.30, od 13.00 będzie trwała wspólna modlitwa różańcowa.
Kapłan zmarł w Wielki Piątek 2 kwietnia w szpitalu tymczasowym w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach. Przechodził COVID-19 i był z tego powodu bardzo osłabiony; zmarł z powodu zatrzymania akcji serca. Kilka dni przed śmiercią przyjął sakramenty święte.
Ksiądz Seweryn przeżył 77 lat, w tym 48 w kapłaństwie. Urodził się 22 lutego 1944 r. w Gliwicach. Wychował się w Tychach, gdzie jego ojciec przez 25 lat był kościelnym w parafii św. Marii Magdaleny. Po przyjęciu święceń kapłańskich w 1973 r. był wikariuszem w parafiach Wszystkich Świętych w Pszczynie, Wniebowzięcia NMP w Biertułtowach, św. Marii Magdaleny w Cieszynie i św. Antoniego w Siemianowicach Śląskich.
Od 1984 r. był budowniczym kościoła we Frydku. Miał zdolności artystyczne i zaprojektował wystrój świątyni. Do dzisiaj są tam wykonane przez niego rzeźby, m.in. głowa cierpiącego Chrystusa oraz krucyfiks, który jest adorowany przez wiernych w Wielki Piątek. Jego dziełem jest też główny ołtarz.
- Był pełen humoru, do każdego się uśmiechał, ludzie bardzo go lubili - wspomina Urszula Puk z Radlina, która z mężem i córką opiekowała się nim w ostatnich latach. - W czasie budowy kościoła zakładał ubranie robocze i pracował na równi z parafianami. To były lata 80. XX w., kiedy trudno było załatwić materiały. Zdarzało się, że cement przyjechał na budowę akurat w niedzielę. Wystarczyło wtedy, żeby ks. Hubert gwizdnął, a do rozładunku zjawiała się cała wieś - dodaje.
Na emeryturze ks. Hubert zamieszkał w domu swojej siostry w Pszczynie; miał tam małe, niezależne mieszkanie. Nadal jednak dojeżdżał do Frydka i pomagał tam kolejnym proboszczom, z którymi miał bardzo dobry kontakt. Kiedy się leczył i wymagał opieki, częściej niż u siebie w mieszkaniu przebywał u swoich przyjaciół w Radlinie-Biertułtowach.
W marcu zachorował na COVID-19. Choroba trwała ok. 10 dni. Koronawirus bardzo go osłabił, miał też trudności z oddychaniem. Został przewieziony do szpitala tymczasowego w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach. Otrzymał tam tlen, ale nie było konieczne podłączenie go pod respirator.
- Dzwonił niecałe dwie godziny przed śmiercią. Mówił, że jest mu troszkę lepiej, ale nie umie sam poradzić sobie z jedzeniem, a nie ma odwagi kogokolwiek poprosić o pomoc. Zakończył słowami: "Zostań z Bogiem" - mówi U. Puk. - Niestety, nie wytrzymało serce - doszło do zatrzymania jego pracy. Zmarł, pomimo reanimacji. Kilka dni przed śmiercią przyjął sakramenty święte - dodaje.