Myśl wyrachowana: Kto naprawdę spotka Jezusa, tego do Kościoła nie zniechęcą nawet katolicy.
Czytelnik podesłał mi film, na którym znana blogerka dzieli się swoimi doświadczeniami z dokonania aktu apostazji. Stwierdza m.in., że nie napotkała żadnych problemów w zdobyciu potrzebnego dokumentu w parafii, w której była ochrzczona. „Gdyby wszyscy w Kościele byli tacy mili, to może bym z niego nie odeszła” – mówi.
Hm… To kiepska motywacja być w Kościele z powodu „miłych” katolików. Nawet gdyby coś takiego było realne, na długo by nie wystarczyło. Nie da się tkwić w obcym ideowo środowisku tylko dlatego, że ktoś tam jest uprzejmy. Tym bardziej że w kategorii bycia miłym jest dziś duża konkurencja. Na stacji benzynowej czy u fryzjera obsługa jest równie miła jak w kancelarii parafialnej albo milsza.
A właśnie – widziałem też inny film, sprzed paru dni. Został nagrany ukrytą kamerą w kancelarii parafialnej. Młody mężczyzna przychodzi tam z rodzicami, którzy mają być świadkami jego aktu apostazji. Ksiądz wdaje się w ostrą dyskusję, lawirując i używając wątpliwych argumentów, byleby tylko uniemożliwić młodzianowi opuszczenie Kościoła. Opuszczenie formalne, bo ten duszą i ciałem – jak słyszymy – od lat już jest poza Kościołem. Robi się z tego awantura. Finału nie widać, ale wyznaniem wiary się to raczej nie skończyło.
I nic dziwnego, bo choć apostata nie wie, co czyni, na pewno nie dowie się tego od kogoś, kto próbuje mu ten czyn uniemożliwić.
To wszystko na nic. Kończy się katolicyzm kulturowy. Wkrótce nikt już nie będzie chodził do kościoła z powodu gadania sąsiadów, ze strachu, że nie dostanie ślubu kościelnego, albo z obawy, że go nie pochowają po katolicku. Ale też po prawdzie to nie są żadne powody.
Nie dla miłych ludzi jesteśmy w Kościele, ale też nie z powodu nacisków ze strony duchownych. Jesteśmy dla Jezusa Chrystusa. Tylko dla Niego warto być w Kościele. „Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa” – zapewnia św. Paweł, dodając dosadnie, że wszystko inne to „śmieci” (Flp 3,8).
Wcale nie znaczy to, że jesteśmy skazani na Kościół niszowy, malutki i cichutki. Raczej na nowy rozmach, bo żywy Kościół jest z natury misyjny. To już nie będzie Kościół ludzi nijakich, duchowo opasłych, znudzonych i sfrustrowanych – na pół wierzących i ani czuwających, ani śpiących. Teraz otwiera się przestrzeń dla nowego radykalizmu życia Ewangelią, a to zawsze zachwyca i rodzi nowych uczniów. To będzie coś tak pierwotnego, że aż nowego. Żar ognia w oziębłym świecie, huragan chwały Bożej i nowa gorliwość.
To, co się dzieje, jest fascynujące: właśnie odradza się Kościół.