Pan Bóg jest stwórcą świata. Jest Tym, który z nicości powołał do istnienia wszechświat, ale także nadał mu cudowną harmonię praw.
Jako Stworzyciel jest także ponad nimi. Pokazuje to Pan Jezus, który – o czym opowiada czytany dziś fragment Ewangelii – pokonując prawa fizyki, chodzi po jeziorze.
I taki Stwórca kojarzy się przede wszystkim z mocą. Ale przecież obecny jest także w przeciwieństwie mocy, czymś, co dzisiejszy fragment Pierwszej Księgi Królewskiej opisuje jako „szmer łagodnego powiewu”.
By lepiej zrozumieć treść biblijnego przekazu, warto wrócić do mentalności ludzi czasu, gdy działał prorok Eliasz. W przekonaniach ludzi starożytnego Bliskiego Wschodu bóstwa, w które wierzono, objawiały swą siłę w spektakularnych zjawiskach. W przekazach Sumeru, a potem w mitach hetyckich, akadyjskich czy ugaryckich bogowie jawili się jako ci, którzy ciskają gromy, karząc nieprzyjaciół ludów, nad którymi roztaczali opiekę.
A tutaj, w biblijnym przekazie, Eliasz ucieka przed gniewem królowej Izebel. Ma za sobą spektakularną wygraną z prorokami bożka Baala, którego czciła królowa. Ale to zwycięstwo nie przyniosło zmiany w nastawieniu władczyni. Ona postanowiła proroka zabić. Eliasz przez 40 dni wędrował pustynnymi regionami, pokonał ponad 300 km i schronił się na zboczach Bożej góry Horeb. I tutaj stał się świadkiem teofanii, czyli objawienia się Pana Boga. Ten, w myśl mentalności tamtych czasów, powinien być „w gwałtownej wichurze rozwalającej góry i druzgocącej skały” oraz „w trzęsieniu ziemi i ogniu”. Ale Pana tam nie było. On objawił się w „szmerze łagodnego powiewu”. To absolutne odrzucenie mentalności tamtych czasów, a zarazem pokazanie, że Pan Bóg przynosi wybawienie totalnie inaczej, niż wyobraża to sobie człowiek. Od czasów Eliasza minęło prawie 3 tys. lat, a przecież tamta teofania wciąż tchnie nowością wobec naszych przekonań, że Pan Bóg obecny jest tylko „w gwałtownej wichurze rozwalającej góry i druzgocącej skały” oraz „w trzęsieniu ziemi i ogniu”. •