Tekla Juniewicz z Gliwic przeżyła dwie wojny światowe oraz epidemie tyfusa i żółtaczki.
Tekla Juniewicz, superstulatka i rekordzistka długowieczności z Polsce, urodziła się 10 czerwca 1906 r. w Krupsku, około 40 km od Lwowa, w ówczesnych granicach Austro-Węgier. Jest ósmą najstarszą żyjącą osobą na świecie i trzecią w Europie, najdłużej żyjącą osobą w Europie Północno-Wschodniej i regionie Morza Bałtyckiego, najstarszą Polką oraz pierwszą osobą w kraju, która ukończyła 112, 113 i 114 lat.
Żeby uzmysłowić sobie, że pamięta świat, który już nie istnieje, wystarczy wspomnieć, że gdy wybuchła I wojna światowa, miała 8 lat, była 12-latką, gdy Polska odzyskała niepodległość, a w wieku 33 lat patrzyła, jak świat po raz drugi pogrąża się w wojennej zawierusze.
Gdy miała 21 lat, wyszła za mąż za starszego od niej o 22 lata Jana. Po ślubie Juniewiczowie przeprowadzili się do Borysławia, gdzie on pracował w kopalni wosku ziemnego, a ona urodziła dwie córki - Janinę w 1928 r. (zmarła w 2016 r.) i rok później Urszulę. Na Śląsk przybyli w 1945 roku w wyniku przesiedleń ludności polskiej ze Wschodu, kiedy to rodzina opuściła Związek Radziecki i po dwutygodniowej podróży pociągiem dotarła do Gliwic. Tam Jan Juniewicz zatrudnił się w kopalni Sośnica.
Po śmierci męża, do 103. roku życia pani Tekla mieszkała sama, doskonale radząc sobie z paleniem w piecu i załatwianiem codziennych spraw. W późniejszych latach zaopiekowali się nią wnuk i wnuczka. Przeżyła najstarszą córkę i swoich zięciów. Do dziś ma dobry apetyt, choć obecnie nie przygotowuje już swoich słynnych tortów z 18 jaj.
W wieku 111 i 113 lat z powodzeniem została poddana dwóm ratującym życie operacjom dróg żółciowych w szpitalu w Dąbrowie Górniczej. Zabieg okazał się sukcesem medycyny na skalę światową - jest to bowiem najstarsza pacjentka, która go przeszła.
Jak opowiada wnuk pani Tekli, Adam, jego babcia zawsze była osobą bardzo aktywną, hardą, opiekuńczą i wesołą, nie rozpamiętywała trudnych chwil z przeszłości. Lubiła książki i podróże. Do dziś jest w dobrej kondycji, chociaż coraz częściej wspomina dom rodzinny w Krupsku i wymaga opieki.
O pandemii koronawirusa dowiedziała się w kwietniu od rodziny, gdy ze zdumieniem odkryła, że za oknem nie widać ludzi i panuje zadziwiająca cisza. Sama w dzieciństwie, jako kilkuletnia dziewczynka, pokonała tyfus, cudem unikając śmierci. W latach 70. ubiegłego wieku jej rodzina zmagała się także z epidemią żółtaczki.