To jest moje pierwsze publiczne wystąpienie "z twarzą" – mówi w nagraniu na YouTube Robert Fidura, osoba molestowana seksualnie w dzieciństwie.
– To jest moje pierwsze publiczne wystąpienie "z twarzą" – mówi w nagraniu na YouTube Robert Fidura, osoba molestowana seksualnie w dzieciństwie. – Jakie będą tego konsekwencje, nie wiem. Ale wiem jedno: nie da się milczeć, nie da się też w sobie tłumić emocji i tego wszystkiego w psychice. To trzeba wyrzucić z siebie, bo inaczej tamte wydarzenia prowadzą na skraj samobójstwa – przyznaje.
O dramacie, który się rozegrał w 1981 roku, gdy miał niespełna 14 lat, opowiedział po raz pierwszy jesienią 2018 r. Nie ujawnił wówczas twarzy, nie zdradził personaliów – wystąpił pod pseudonimem "Wiktor Porycki". Dzisiaj odważnie odsłania przyłbicę, ujawnia swoje prawdziwe imię i nazwisko. Chce pokazać siebie takiego, jakim jest. Bez zakładania kolejnych masek, dalszego wymyślania usprawiedliwień, dlaczego nie ma żony i dzieci... – Wstydziłem się powiedzieć: ano dlatego, że zrobił mi to ksiądz. Żeby na te pytania odpowiedzieć, kłamałem, wymyślałem scenariusze – dodaje. Rodzice nigdy się nie dowiedzieli o tym, co przeżył. – Tamten dzieciak najzwyczajniej w świecie wstydził się. – To był wstyd taki, który uniemożliwił mi powiedzenie tego przez kilkadziesiąt lat – wyznaje. Do tego kołaczące się po głowie nieustannie pytanie, dlaczego po pierwszej sytuacji molestowania, poszedł tam po raz drugi. – Jako głupi dzieciak zaufałem, a on mnie uspokoił, uśpił. Doskonale wiedział, co robi. Długo sobie nie mogłem poradzić z tym, dokąd nie zrozumiałem, że ja – wtedy czternastolatek – miałem prawo być głupi, nie wiedzieć. On – wtedy trzydziestokilkulatek – miał obowiązek wiedzieć. On był w tym wydarzeniu dorosły, dojrzały. Ja byłem dzieciakiem – mówi.