Gdyby dzisiaj jakaś dziesięciolatka stanowczo postanowiła, że opuszcza swój rodzinny dom i odtąd całe swoje życie oddaje Bogu w klasztorze, jej bliscy mieliby się z pyszna.
Gdyby dzisiaj jakaś dziesięciolatka stanowczo postanowiła, że opuszcza swój rodzinny dom i odtąd całe swoje życie oddaje Bogu w klasztorze, jej bliscy mieliby się z pyszna. Rozmowy z terapeutami, konkretne paragrafy stosownych przepisów i odpowiednie służby w akcji. A to tylko w sytuacji, gdyby rodzice jej od tego pomysłu nie dość zdecydowanie odwodzili, bo bez zgody rodziców taka inicjatywa nie miałaby racji bytu. A jednak... do takiej sytuacji doszło. Był rok 1252, gdy w obecności prymasa Węgier i innych dostojników państwa królewna Małgorzata, córka władcy Węgier Beli IV, uroczyście wyraziła stanowczą wolę pozostania w zakonie, korony ziemskie oddając za koronę niebieską. Jeżeli owo wyrażenie „pozostanie w zakonie” wydaje się państwu zaskakujące, to już wyjaśniam, że ta młoda osóbka w klasztorze przebywała stale od 4 roku życia, pobierając stosowne nauki i czekając na odpowiednią partię do zamążpójścia. Jednak ani książę kaliski, Bolesław Pobożny, ani Ottokar II, król czeski, ani nawet władca Neapolu, Karol Andegaweński nie stanęli z Małgorzatą na ślubnym kobiercu. Dlaczego? Bo ona zdecydowała „pozostać w zakonie” i już. Pewnie rodzice znaleźliby jakiś sposób na to, by zmienić wolę królewny, ale na przeszkodzie stanęła im tutaj złożona przez nich obietnica. Oto jeszcze przed narodzinami Małgorzaty w roku 1242, publicznie ofiarowali ją bowiem Bogu w zamian za ocalenie Węgier od najazdu Tatarów. A ponieważ prośba została spełniona... sami państwo rozumiecie. Poza tym królewna była ósmym dzieckiem, więc o co tu kruszyć kopie – lepiej ufundować dla niej klasztor i robić dobrą minę do złej gry. I tak to w nowym domu zakonnym dominikanek w Budzie Małgorzata jako dwunastolatka złożyła śluby zakonne na ręce generała Zakonu Dominikańskiego, bł. Humberta. Jeżeli jednak myślała, że jej najszczersze intencje służenia Bogu zostaną wzięte za dobrą monetę, to srodze się pomyliła. Współsiostry podejrzewały ją o dziecinny kaprys i testowały wytrwałość w podjętym zobowiązaniu, a szansa bezkarnego dokuczenia królewnie była niezwykle kusząca. Na całe szczęście decyzja Małgorzaty nie była zachcianką, tylko powołaniem, dlatego przykrości otoczenia zamiast pognębić młodą zakonnicę zmieniły się dla niej w prawdziwą szkołę pokory na wzór Chrystusa. Tak więc pracowała fizycznie, pełniła posługi służebne, rezygnowała z najpotrzebniejszych nawet rzeczy, a na koniec – jako infirmerka - z wielkim oddaniem opiekowała się chorymi. A ponieważ czyniła to wszystko z gorącej miłości do Chrystusa, Bóg nagrodził jej uniżenie darem kontemplacji, wizji i charyzmatem proroczym. Św. Małgorzata Węgierska zmarła 18 stycznia 1270 roku w wieku 28 lat i została włączona w liczny poczet świętych, pośród których nie brakuje także i jej bliskich. Wiecie państwo kogo? Jej rodzonych sióstr: św. Kingi i bł. Jolenty, a także ciotek - św. Elżbiety z Turyngii i bł. Salomei.