- My to prawie takie siostry jesteśmy. W ciągu roku nie bardzo mamy czas, żeby realizować nasze szalone pomysły, więc stwierdziłyśmy: wakacje. Tak, to musi być ten czas - mówią. Zapakowały do plecaków zaufanie Panu Bogu i ruszyły do Jego Mamy na Bałkany.
Zaczęło się od 23-letniej Ani Olmy, studentki wychowania fizycznego i ekonomii w Katowicach, sędziego siatkówki i generalnie pasjonatki sportu. W ubiegłym roku dołączyła do autostopowych pielgrzymów z grupy "Soultrace" i z nimi trafiła do Rzymu
Kiedy opowiedziała o podróży Marysi Giźlar - Mery - uczennicy V LO w Bielsku-Białej, pasjonatce gór, a zarazem swojej przyjaciółce z duszpasterstwa młodzieży "Bagno" przy salwatoriańskiej parafii Matki Bożej Królowej Świata w Cygańskim Lesie, obie wymarzyły sobie taką podróż, w czasie której będą stopować i ewangelizować. Na początku wakacji jedna powiedziała do drugiej: "Jedziemy?! - Jedziemy!". To miało się wydarzyć oczywiście w czasie wakacji.
- Czas mijał, a my się widywałyśmy tylko na zdjęciach na facebooku - opowiadają. - Poszłyśmy razem na pielgrzymkę na Jasną Górę z Hałcnowa, w grupie 5/7 - salwatoriańskiej, biało-złotej. Obie byłyśmy w ekipie muzycznych. Posługiwałyśmy innym, więc nie było czasu myśleć o sobie.
Po pielgrzymce Marysia pojechała na obóz. Wróciła we wtorek 20 sierpnia. Nazajutrz miała osiemnastkę. Ania z przyjaciółmi i rodzicami Marysi przygotowała jej urodzinową imprezę w ogródku. - Uświadomiłyśmy sobie, że kończą się wakacje, a z naszych planów nie ma nic - mówią.
Mery była już trochę zmęczona wakacjami w biegu. Decydująca była rozmowa z koleżanką Natalką: - Usłyszałam: "Mery, za chwilę będziesz miała 10 miesięcy nauki przy biurku, jedź!".
Chciała jednak choć trochę pobyć z rodzicami. Pobyła. Dobę.
Panie Boże, to chyba to!
- W tym czasie przeczytałam, że 21 sierpnia klerycy z Łodzi organizują autostopową pielgrzymkę do Taizé - kontynuuje Ania. - Warunkiem była pełnoletniość. Super! Panie Boże, to chyba to!
Na chwilę się zatrzymały. Policzyły - do Rzymu i do Taizé - mniej więcej tyle samo kilometrów. Jest jeszcze… Medjugorje, do którego Mery od lat uwielbia wracać. Jeździ tam z rodzicami - autokarem. To
Ustaliły start w czwartek 22 sierpnia z Cieszyna. Koniecznie chciały być na Mszy św. przed podróżą. Do Cieszyna zawiozła je Agnieszka, jedna z sióstr Ani. Trafiły do cieszyńskich franciszkanów. - Msza św. o 9.00 w tygodniu - to się przecież nie zdarza często. A to była idealnie pora dla nas! - opowiadają. - Na dodatek dowiedziałyśmy się, że u celu naszej podróży, w Medjugorje też posługują franciszkanie! Jeszcze więcej: zapomniałyśmy, że to święto Matki Bożej Królowej, patronki parafii w Cygańskim Lesie. A Maryja z Medjugorja to… Królowa Pokoju. Na Mszy św. były zupełnie inne czytania, niż te, które przeczytałyśmy wcześniej - było o zaufaniu w planach Bożych. Znowu idealnie… - opowiadają żywiołowo.
Chciały jeszcze poprosić ojców franciszkanów o błogosławieństwo na drogę, ale po Mszy św. była adoracja Najświętszego Sakramentu. Stwierdziły, że to dużo więcej niż chciały. Wyruszyły w drogę. Agnieszka zostawiła je już po czeskiej stronie. Pierwsze kartony, na których zamierzały pisać nazwy miejscowości do których chcą dojechać, znalazły przy McDonaldzie.
Aniele Boży, Stróżu mój…
W plecakach miały mazaki, paszporty, karimaty, śpiwory, dwie zmiany ubrania, szczoteczki do zębów, małe pasty, mały palnik gazowy, paczkę ryżu i owsiankę. Nie zabrały prawie żadnych pieniędzy - Mery miała parę euro w monetach. - Po tamtej podróży do Rzymu, wiedziałam, że chcę się nauczyć ufności i pokory w przyjmowaniu. Bo bardzo trudno jest mi przyjmować coś od innych… - mówi Ania.
- Gabi ze wspólnoty wcisnęła nam do ręki jeszcze pięć euro. Miałyśmy ze sobą też różańce, adhortację papieża Franciszka do młodzieży i Listy św. Jana. Postanowiłyśmy, że jakakolwiek sytuacja nas spotka, o 15.00 odmawiamy Koronkę, a wieczorami czytamy adhortację i listy - opowiadają.
I od razu zostały zbombardowane dobrem. - Nie zdążyłyśmy nawet napisać na kartonie "Brno", bo postanowiłyśmy się najpierw pomodlić, a tu już zatrzymał się samochód z dwoma chłopakami, którzy wracali z pracy do domu. I to przy naszych słowach "Aniele Boży, Stróżu mój…" - śmieją się autostopowiczki. - Potem ta modlitwa towarzyszyła nam przy każdym opuszczaniu kolejnych samochodów. Tamta pierwsza rozmowa już byłą dla nas świadectwem. Nie było gadki o niczym. Przełamałyśmy bariery, żeby mówić po angielsku. Jeden z chłopaków od razu powiedział, że dobro wraca. To był pretekst do bardzo dobrej rozmowy o tym, co dla nas najważniejsze.
Zaraz potem trafiły na pana Jacka - trenera polskich mistrzyń w boksie. Planowały dojechać tego dnia do Wiednia, a razem z panem Jackiem były już daleko za stolicą Austrii.