Pamiętam zdziwienie wielu ludzi, gdy przed laty, w czasach, gdy jeszcze nie było tak oczywistych dzisiaj mediów społecznościowych, powtarzałem z uporem, że internet i to co się w nim dzieje, to nie jakaś wyłączona z naszego świata „rzeczywistość wirtualna”, lecz pełna niezbadanych i ogromnych możliwości część tego, co nazywane jest „realem”.
Tłumaczyłem, że to, co robimy w sieci, jest taką samą prawdziwą aktywnością, jak ta poza internetem. Dowodziłem, że mimo najszczerszych chęci, nie można być kimś innym w sieci, a kim innym poza nią. Można co najwyżej kogoś innego w internecie próbować udawać, podobnie, jak to niejednokrotnie próbujemy od tysiącleci robić w życiu. Czasami udaje się to całkiem długo, ale jednak nie przestajemy być sobą i prawda w końcu wychodzi na jaw.
Dla mnie pewnego rodzaju dowodem, że nie jesteśmy w stanie być kimś innym w tzw. świecie wirtualnym niż w tym realnym, jest niepowodzenie przedsięwzięcia internetowego, które wydawało się spełnieniem marzeń mnóstwa ludzi. Rzecz nazywa się Second Life. To darmowy, wirtualny świat, udostępniony publicznie w 2003 roku, a więc jeszcze przed zaistnieniem Facebooka. W założeniu to coś w rodzaju życia obok życia, świat obok świata. Pomysłodawcy udostępnili internautom przestrzeń, w której mogą oni sami kreować świat, jego elementy i to, co się w nim dzieje. Second Life wciąż istnieje, lecz w porównaniu nie tylko z największymi serwisami społecznościowymi ma garstkę użytkowników. Czegoś w nim zabrakło. Myślę, że nie tylko w moim odczuciu, za bardzo nastawiony jest na udawanie, na nierealność, na nieprawdziwość, jest za bardzo obok zwykłego życia.
Wydawałoby się, że tak popularne dzisiaj serwisy społecznościowe dają podobne możliwości. Oczywiście, można w nich po prostu być sobą. Ale można też stworzyć fałszywy profil i udawać kogoś innego, niż się jest w rzeczywistości. I jak pokazuje praktyka, mnóstwo ludzi korzysta z tej możliwości.
Jednak udawanie w serwisach społecznościowych różni się od udawania we wspomnianej wcześniej grze. Jest o wiele atrakcyjniejsze i podobne do wszelkich innych przypadków udawania podejmowanych przez ludzi w minionych tysiącleciach. Ono ma miejsce w prawdziwym świecie. I o to chodzi! Po co udawać w udawanym świecie, w którym wszyscy udają?
Ktoś niedawno stwierdził, że w internecie wirtualny jest jedynie kontakt między ludźmi. Natomiast relacje między nimi, które się w sieci dokonują, są całkowicie realne i prawdziwe. Co więcej, pod pewnymi względami wydają się łatwiejsze. Zwłaszcza te negatywne i szkodliwe. Hejterzy świetnie o tym wiedzą. Choć oni udają kogoś innego, niż są, to jednak ich nienawiść jest porażająco realna i kierowana wobec realnych osób. I tak samo, jak poza globalną siecią, groźna i niebezpieczna.
W Orędziu na tegoroczny 53. Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu papież Franciszek napisał, że w obecnym rozwoju sytuacji wirtualna wspólnota społecznościowa nie jest automatycznie synonimem wspólnoty. Napisał też, że sieć, której chcemy, nie jest stworzona, by pochwycić nas w pułapkę, ale aby wyzwalać, aby strzec wspólnoty wolnych osób. Dodałbym - autentycznych osób, które nie udają nikogo - także na poziomie kontaktu.