Dzieci chore na Zespół Leigha powoli tracą władzę w mięśniach. Przestają mówić, samodzielnie oddychać i jeść. Ale rodzice Zuzi Wyki nie tracą nadziei, że zdarzy się kiedyś cud.
Rurka tracheostomijna potrafi wysunąć się kilka razy w ciągu doby. Bez respiratora Zuzia rano już by się nie obudziła. Oddychanie bardzo ją męczy. Justyna Wyka i jej mąż nie przespali więc chyba żadnej nocy od 8 lat. Choć nie zamieniliby się z nikim, za żadne skarby. Na Boże Narodzenie nie składali sobie jednak innych życzeń. Oddaliby wszystko, by ich „Calineczka” mogła sama wstać z wózka, pobiegać jak inne 8-latki, zawołać znowu: „Mamo, tato!”, krzyknąć do starszej siostry: „Amelko!”. Siostra Zuzi jest bardzo dzielna, chociaż ma tylko dwa lata więcej. Uwielbia dla niej tańczyć i śpiewać.
Na wieść, że Amelka dostała piątkę z polskiego, Zuzia uśmiecha się od ucha do ucha. Prawie tak samo, jak na widok ukochanej pani z przedszkola, Izabeli. Dziś będą lepić bałwanki z plasteliny. Za oknem, z trzeciego piętra bloku w Górze Kalwarii, widać przyprószone śniegiem chodniki. Ale Zuzia z domu nie wyjdzie. Kilkadziesiąt schodów to tylko jedna z wielu przeszkód.
Gdy się pobierali, myśleli, że Pana Boga złapali za nogi. Pierwsza córka przyszła na świat w Nowym Mieście, rodzinnej miejscowości Justyny. Gdy rodziła się Zuzia, upragniona druga córka, Kornel i Justyna wprowadzali się do swojego nowego mieszkania. Gdyby tylko wiedzieli, że będą potrzebować mieszkania bez barier... Ale za kredyt, który dostali (niestety we frankach, zaciągnięty w najgorszym momencie – po 10 latach wciąż z trudem spłacają jedynie odsetki), stać ich było na maleńką kawalerkę w Piasecznie albo nieco większe – godzinę drogi od Warszawy. Wybrali to drugie.