Czy polityka „awanturnictwa” w dyplomacji daje lepsze efekty niż polityka płynięcia w „głównym nurcie”?
Jedna z anegdot o Margaret Thatcher opowiada o tym, jak premier Wielkiej Brytanii na spotkaniu przywódców ówczesnej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej miała, uderzając o blat stołu torebką, wołać: „oddajcie moje pieniądze”. I jej pieniądze zostały oddane. Od lat 80-tych Brytyjczycy posiadali specjalny rabat, zmniejszający brytyjskie składki do europejskiego budżetu. Czyli „awanturnictwo” w negocjacjach popłaca. Zauważyli to już liberalni komentatorzy w USA, opisując politykę Trumpa. Prezydent grozi wojnami handlowymi, atakami rakietowymi a nawet atomowym guzikiem. A Chińczycy chcą negocjować nowe zasady współpracy gospodarczej, Kim Dzong Un wysyła pojednawcze sygnały, a Rosjanie zaczynają się bać.
Polska po 2015 r. była krytykowana za „awanturniczą” politykę zagraniczną, nie liczącą się z „oczekiwaniami” naszych partnerów. Przykładem miała być nowelizacja ustawy o IPN. Pojawili się politycy izraelscy, którzy nawoływali do wycofania z Polski ambasadora, jeśli ta nowelizacja nie zostanie zniesiona. A jak sytuacja wygląda po kilku miesiącach? Nowelizacja nadal obowiązuje, a do Polski przyjeżdża izraelska głowa państwa i spotyka się z polskim prezydentem. Albo kwestia reformy sądownictwa. Miały być sankcje, a komisarz Timmermans przyjeżdża negocjować kosmetyczne z naszej strony ustępstwa.
Dlaczego tak się dzieje, wyjaśnia trochę informacja amerykańskiego portalu axios.com o zaangażowaniu dyplomacji amerykańskiej w spór polsko-izraelski. Mówi on o próbie pogodzenia Warszawy i Tel Awiwu. Nie o naciskach na Polskę, żeby spełniła izraelskie życzenia, ale o zachętach do dogadania się dwóch ważnych sojuszników USA. Czyli sytuacja wyglądała inaczej niż jeszcze niedawno przedstawiał to chociażby polski portal Onet.pl. A sytuacja z artykułem 7. traktatu o Unii Europejskiej? Jeszcze niedawno mówiło się o sankcjach. Okazało się jednak, że Polska mogłaby zbudować koalicję, która byłaby w stanie zablokować działanie Komisji Europejskiej na wczesnym etapie. Komisarz Timmermans musiał więc przyjechać do Warszawy negocjować warunki kompromisu.
Polska dawno przestała być „biedną panną bez posagu”. Nasze położenie, kiedyś nasza zmora, jest dzisiaj naszym błogosławieństwem. Jesteśmy naturalnym liderem naszej części Europy. Czesi, Węgrzy czy Rumuni myślą w wielu sprawach tak jak my, tylko że my mamy największą odwagę nasze myśli głośno artykułować. Jesteśmy de facto krajem frontowym w rodzącej się rywalizacji bloku zachodniego z blokiem azjatyckim. I od naszej postawy może wiele w tej rywalizacji zależeć. Jesteśmy też siódmą gospodarką w Europie, z jednym z największych wzrostów gospodarczych na kontynencie. Jesteśmy krajem, z którym trzeba się liczyć. I zaczynamy to rozumieć.