Dostrzegam w dzisiejszej Polsce dwa rodzaje symetryzmu. Zaraz powiem co to takiego ów symetryzm.
Jeden zdaje mi się czymś naturalnym, jak coś z czego zrezygnować nie chcę i pewnie nie umiem. I drugi, który zdaje mi się karykaturą, krzywym zwierciadłem zatruwającym polską debatę publiczną. Pierwsze rozumienie symetryzmu wprowadził do polskiego dyskursu politycznego bodaj tygodnik „Polityka”. Symetrysta w tym rozumieniu, to ktoś, kto stara się zachować jednakowy dystans - czy to do posunięć rządu, czy działań opozycji. Określenie to ma w zamierzeniu redaktorów „Polityki” charakter wybitnie pejoratywny. No, bo jakże to tak - równy dystans? Wszak Oni robią straszne rzeczy, a My co najwyżej popełniamy błędy i jesteśmy niedoskonali. Niedoskonali… Już przecież ze słynnego filmu „Pół żartem pół serio” doskonale wiadomo, że nikt nie jest doskonały. Z tej, opozycyjnej strony sceny politycznej nie brak nawet wypowiedzi, że symetryści są gorsi od jawnych przeciwników politycznych, bo tylko mącą elektoratowi w głowie, pozując na obiektywizm. W tym sensie, co tu kryć, trudniej zwalczać poszczególne diagnozy symetrystów, gdy politycznym wrogom walić można po oczach bez najmniejszych skrupułów. Znana krytyczka rządów PiS-u, była szefowa programu trzeciego Polskiego Radia, Magdalena Jethon w udzielonym Robertowi Mazurkowi wywiadzie, w którym swoimi kuriozalnymi odpowiedziami zaskoczyła nawet swoich zaprzysięgłych stronników, nie zawahała się wyznać, że w dzisiejszej Polsce „choroba obiektywizmu bywa czasami zła”. Otóż nazywanie obiektywizmu „chorobą” ma pewnie sens w politycznych, partyjnych naparzankach – w każdym innym kontekście mówienie o „chorobie obiektywizmu” staje się groteskowe. Dążenie do obiektywnego osądu rzeczywistości społecznej jest obywatelskim obowiązkiem, choć nie jest ani proste, ani łatwe. I proste, i łatwe być nie może, bo też i naturalne zróżnicowanie interesów, a również i silne namiętności powodują, że wielu całkiem rozsądnych zdawałoby się ludzi, kiedy tylko wejdzie na teren polityki zaczyna błądzić jak pijane dzieci we mgle. Starają się stanowczością nadrabiać elementarne braki w orientacji, co do tego co jest, a czego nie ma, a także co do tego, jak ocenić to, co jest. Nigdy nie dosyć powtarzania opinii wybitnego ekonomisty Josepha Schumpetera, który pisał: „Typowy obywatel skoro wkracza w sferę polityki, spada na niższy poziom sprawności umysłowej. Argumentuje on i analizuje w sposób, który w zastosowaniu do sfery swoich realnych interesów sam bez trudu uznałby za infantylny. Staje się na powrót prymitywem”. Ale łatwo dostrzec w naszym kraju jeszcze jeden, inny rodzaj symetryzmu, nazwałbym go symetryzmem infantylnym. Witold Gombrowicz bodaj w jakimś fragmencie swego „Dziennika” wykpiwał rozmowy do złudzenia przypominające przekomarzania się dzieci w piaskownicy – To nie ja, to Ty jesteś głupi, powiada jeden z dzieciaków. Nieprawda, to właśnie Ty jesteś głupi – odpowiada ten drugi. Taka jest, jak widać, logika i poetyka piaskownicy. Taki rodzaj symetryzmu. Ale z niej się wyrasta, przynajmniej zaś – powinno się wyróść. Otóż encyklopedyczny przykład takiego infantylnego symetryzmu znalazłem niedawno w lewicowym tygodniku „Przegląd”. Oto przy okazji oddania radiowej „trójki” we władanie publicyście tygodnika „WSieci”, Wiktorowi Świetlikowi odkurzono jego wypowiedź na temat Franza Timmermansa, pierwszego wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej. Napisał kiedyś o nim Świetlik tak: „Drugiego takiego złamasa ze świecą szukać”. I otóż, zdaniem komentatora „Przeglądu”, dość ostra charakterystyka Timmermansa dokonana przez Świetlika bardzo dobrze opisuje samego Świetlika. I to nie w tym sensie, że świadczy o nim źle, ale w takim, że można ją wprost wykorzystać, czyli napisać o Swietliku, że „drugiego takiego złamasa ze świecą szukać”. No cóż, to właśnie doskonały przykład drugiego typu symetryzmu – jak Ty o mnie, to ja o Tobie dokładnie tak samo. Ktoś może powie, że ostatecznie to niezły chwyt retoryczny, i może nic tylko z grzybkami go podać, ale… Ale dla mnie takie, pożal się Panie Boże, retoryczne chwyty zawsze będą przypominały prostą konstrukcję cepa – powtarzają wszak do znudzenia schemat znany dzieciom z piaskownicy. Jeśli komuś sformułowanie Wiktora Świetlika, wydało się tak bardzo trafne, że nic tylko je użyć, to może można się spodziewać, że znajdzie się ono w kolejnym wydaniu tomu „Skrzydlatych słów”. Tyle, że przy takich skrzydlatych słowach naprawdę nie ma po co zamykać okien. Nie odlecą daleko. Najwyżej - to do piaskownicy.