Byłem przy London Bridge na kwadrans przed tym, jak furgonetka wjechała w tłum, a islamiści zarzynali niewiernych, psując na chwilę rozbawionemu miastu imprezę. Ot, incydent.
Padła trzecia bramka dla Realu. Wiedziałem, że jest po meczu. Wtedy wyszedłem, by bulwarem nad Tamizą pójść na metro. Szedłem tuż obok London Bridge i Borough Market. Na ulicach było pustawo, bo po parnym, gorącym dniu zaczęło intensywnie padać, a mecz finałowy Ligi Mistrzów jeszcze się nie skończył. Ludzie byli w amoku. By wyobrazić sobie klimat tuż „przed burzą” trzeba wiedzieć, jak wygląda centrum Londynu w sobotni wieczór. Wielki finał zgromadził w pubach dziesiątki tysięcy ludzi. Lały się hektolitry London Pride i Guinessa. Głośniki na zewnątrz pulsowały głośną muzą. Zabawa na całego. Bez hamulców (naprawdę sporo „scenek rodzajowych” widziałem idąc w stronę neonu Undergroud). Mijałem rozbawiony tłum, który kompletnie zatracił duchowe poczucie bezpieczeństwa. Ich GPS zgłupiał. Nie mieli pojęcia, że ktoś za chwilę popsuje im zabawę. Że bezradni będą patrzyli na krew i słuchali wycia karetek, które przez kilka godzin przerywało noc stolicy.
Szedłem na metro wiedząc, że za chwilę z knajp wylegnie tłum i będę miał problem z dostaniem się do stacji London Bridge. Wsiadłem do pociągu. Po kilkunastu minutach usłyszałem karetki i przeczytałem, co wydarzyło się nad bulwarem. Co zdumiało mnie w relacjach rodzimych portali? „To był incydent” – czytałem.
Furgonetka wjeżdża w tłum, a nożownicy z ISIS zabijają niewiernych. To ma być incydent? Politycznie poprawna papka, od której zrobiło mi się niedobrze.
Tego samego dnia tłum w Turynie przekonał się na własnej skórze jak łatwo ulec zbiorowej histerii. Kolejny incydent.
Wszystko rozegrało się tuż przed angielskimi wyborami do parlamentu. Politycy zawiesili kampanię wyborczą, a premier Teresa May wypowiedziała ostre słowa o tym, że miarka się przebrała, a Anglia „musi zmienić podejście do terroryzmu”. Kolejne deklaracje bez pokrycia?
Czternastomilionowe miasto szybko doszło do siebie. Następnego dnia policja podwoiła patrole. Cóż z tego? Nazajutrz było spokojnie.
Na chwilę po zamachu jednemu z przechodniów udało się uchwycić wyjątkowy kadr. To zdjęcie obiegło angielskie media. Widać uciekających w popłochu ludzi, a wśród nich wyluzowanego faceta z piwem i doczepionymi świecącymi na czerwono rogami.
To zdjęcie stało się hitem internetu - mężczyzna po prawo z rogami diabła ucieka przed zamachowcami trzymając piwo w ręce
twitter
W momencie zamachu jechałem metrem. Wokół rozsiedli się młodzi ze słuchawkami na uszach. Obok mnie usiadła ciemnoskóra kobieta kolo czterdziestki. Miała długie misternie zaplatane warkoczyki. Jak gdyby nigdy nic wyciągnęła Biblię i zaczęła czytać. Nie przeszkadzały jej ironiczne spojrzenia. Miała w sobie tyle pokoju, że na długo zapamiętam ten obrazek. W rozbawionym mieście, które wpadło w panikę, wśród bełkotu mediów bojących się nazywać rzeczy po imieniu, ta kobieta była czytelnym punktem odniesienia. Tak-tak, nie-nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi.
W wieczór zamachu w Polskiej Misji Katolickiej na Devonia Street tłum (w tym małżeństwa z małymi dziećmi) przez kilka godzin uwielbiał Boga oczekując wylania „obietnicy z wysoka”. Czy naprawdę przypadkowo Kościół czytał tego dnia opowieść o wieży Babel? O kwintesencji ideału multi-kulti? O kompletnym pomieszaniu?
London attack photo of man with beer goes viral – and features four friends from California https://t.co/sRLfm96KAs
— Tim Swanson (@timjswanson) 4 czerwca 2017