Syryjscy chrześcijanie modlą się co tydzień w Opolu.
- Potrzebujemy modlitwy po arabsku. Modlitwa we własnym języku jest czymś miłym sercu. Możesz wyrazić swoje uczucia. Nawet jeśli słowa znaczą to samo, to we własnym języku rozumiesz je lepiej - jakby więcej w sobie zawierały. Kiedy idę do kościoła polskiego, nie rozumiem wszystkiego i nie odczuwam modlitwy tak dobrze w swoim wnętrzu. A tutaj czuję, jak słowa mnie dotykają - mówi Ehssan, Syryjczyk z Homs, który wraz z kilkunastoma swoimi rodakami modlił się w niedzielę, 11 grudnia po południu w zamienionej w salę modlitwy kawiarence kościoła „Ostoja” w Opolu. Spotykają się tam dzięki bezinteresownej życzliwości pastora zboru Mariusza Muszczyńskiego.
Rodziny syryjskich uchodźców chrześcijańskich, które mieszkają obecnie w Opolu, Dobrodzieniu, Oławie i Wrocławiu - a sprowadzone do Polski zostały dzięki Fundacji „Estera” - co niedzielę spotykają się w Opolu na modlitwie w języku arabskim.
Spotkanie modlitewne prowadził Rafi Habib - lider wspólnoty, która nazwała się „Arabic Nazarene Church”. Rafi mieszka w Opolu razem z rodzicami - Leną i Nidalem. Spotkanie rozpoczęło się spontaniczną modlitwą Rafiego, a potem uczestnicy wyrażali na głos własne modlitwy i śpiewali arabskie pieśni religijne. Podnosili ręce, krzyżowali je na piersiach, słowem - modlitwa była pełna wyrażanych emocji. Jak śpiewali, można zobaczyć i posłuchać TUTAJ.
- Dzisiaj modlimy się specjalnie za Syrię, za Syryjczyków, o pokój, żeby Bóg chronił nasz kraj. ISIS zaczyna przegrywać wojnę, ale właśnie zaatakowali Palmyrę - mówi mi Lena Afessa, mama Rafiego. Tłumaczy mi również kazanie swojego syna. - Modlitwa to najważniejsze, co mamy do zrobienia. Ojciec nas naprawdę wysłuchuje, bo my jesteśmy jego dziećmi. Jednak nie opowiadajmy Mu ciągle tego samego, nie ograniczajmy się do powtarzania ciągle tych samych słów. Mówmy Mu o tym, co przeżywamy, rozmawiajmy jak z Ojcem – mówił.
Po modlitwie przyszedł czas na syryjskie jedzenie Andrzej Kerner /Foto Gość
- Naszym aniołem jest Tomasz. Kiedyś zobaczyłem go, jak siedział i płakał. Wytłumaczył mi, że płacze, bo nie może pomóc większej liczbie ludzi – mówi Tony Salloum, który przyleciał do Polski z żoną, synkiem oraz rodzicami z Homs. Siedzimy przy stole z przygotowaną na syryjski sposób kaszą, sałatką warzywną i pasztecikami. Niespodziewanie i chyba ze wzruszeniem odkrywamy, że jest człowiek, który nas łączy. To o. Frans van der Lugt, holenderski jezuita, o którym kiedyś pisałem, a był bliskim przyjacielem Tony’ego. Został zamordowany przez islamskiego terrorystę w Homs. – To mój prywatny święty – mówi z przejęciem kilka razy Tony i pokazuje mi prywatne zdjęcia z o. Fransem w swoim smartfonie. Tony, jego rodzina i rodzice mieszkają w Oławie, a pomaga im tamtejszy biznesmen Tomasz Wilgosz.
Uchodźcom sprowadzonym przez fundację „Estera” w grudniu kończy się pomoc finansowa świadczona przez fundację, a zasiłków państwowych nie dostają. W trudnej sytuacji znalazła się mama Ehsanna, która mieszka we Wrocławiu z córką uczącą się w gimnazjum i synem pracującym w „Media Markt”. Muszą znaleźć nowe lokum i utrzymać je oraz całą rodzinę z pensji syna. – Nawet po roku trudno jest nam tutaj żyć – przyznaje Ehssan.
W lepszej sytuacji są rodziny Nidala i Leny oraz ich krewnych Shadiego i Mariam, którzy znaleźli pracę i mieszkanie dzięki Caritas Diecezji Opolskiej oraz przychylności Piotra Klera, właściciela znanej fabryki mebli w Dobrodzieniu.
A może ktoś z Czytelników ma możliwość pomocy - chodziłoby o niedrogie lokum na terenie Wrocławia - rodzinie Ehsanna?
Więcej o rodzinie Nidala, Leny i Rafiego w „Gościu Opolskim” nr 52 na 25 grudnia.