Ze Zbigniewem Nosowskim - redaktorem naczelnym "Więzi" - o akcji "Przekażmy sobie znak pokoju" rozmawia Wojciech Teister.
Mamy też jednoznaczny komunikat episkopatu, odnoszący się bezpośrednio do tej kampanii, w którym biskupi mówią wprost: katolicy nie powinni brać udziału w tej kampanii, gdyż rozmywa ona nauczanie Kościoła. No to kto się pomylił: biskupi czy Wasze redakcje?
Z pokorą przyjmuję krytykę i analizuję ją. Ze swej strony też nieraz uznawałem za konieczną krytykę niektórych wypowiedzi biskupów, tym bardziej więc oni mają prawo krytycznie oceniać moje działania. Obecnie warszawskie środowiska katolickie, które w różny sposób włączyły się w tę akcję – Klub Inteligencji Katolickiej, „Kontakt” i „Więź” – są w kontakcie z naszym biskupem, kardynałem Kazimierzem Nyczem. W uzgodnieniu z nim przygotowujemy sympozjum, na którym przypomniane zostanie integralne nauczanie Kościoła o stosunku do homoseksualizmu i osób homoseksualnych. Będą też dalsze spotkania i dyskusje o tym, do czego konkretnie jesteśmy wzywani w tej dziedzinie przez Kościół. Nie wystarczy bowiem głosić słuszne zasady, trzeba je przekładać na życiową praktykę.
Myślę, że z tego całego zamieszania wokół kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju” już wynikło sporo dobra, a jeszcze więcej może go być w przyszłości. Może wreszcie podjęte zostaną zaniedbywane działania, o których mówi Prezydium KEP, np. wsparcie duszpasterskie dla rodzin, w których dorosłe dzieci odkrywają w sobie skłonności homoseksualne.
A gdyby Pan wiedział, jak wiele zamieszania i wątpliwości wzbudzi Wasze zaangażowanie w kampanię, to dziś podjąłby Pan inną decyzje ws. patronatu?
Odpowiedź na to pytanie to trochę jak pisanie historii alternatywnej, ale sądzę, że również mając dzisiejszą wiedzę, trwałbym przy tamtej decyzji. Podejmowałem ją bowiem z pewnością sumienia, że na zaproszenie do patronowania tej kampanii nie mogę odpowiedzieć odmownie. Również ze świadomością ryzyka, ale przede wszystkim z pewnością sumienia.
Pewne konkretne rzeczy zrobiłbym teraz inaczej, świadom wątpliwości, które powstały. Ale kierunek uważam za słuszny. Aktywne głoszenie duchowości małżeńskiej, czym się przecież zajmuję od wielu lat, nie jest sprzeczne z szacunkiem wobec osób o skłonnościach homoseksualnych.
Mam zresztą wrażenie, że ta forma współpracy jest istotna również dla osób z organizacji zrzeszających osoby homoseksualne. Już od samego początku, od pierwszego listu do nas, organizatorzy kampanii podkreślali, że w środowiskach LGBT narasta zrozumienie potrzeby dialogu z osobami wierzącymi. Skoro pod takim stwierdzeniem w liście do redaktora naczelnego katolickiego czasopisma podpisał się przedstawiciel Kampanii Przeciw Homofobii, o której wielu działaniach mam bardzo krytyczne zdanie – to trudno było odrzucić taką propozycję. Mam nadzieję, że i to jakoś zaowocuje w przyszłości.
Owszem, zgadzam się, że istnieje polityczny ruch LGBT, a jego cele i metody działania oceniam bardzo krytycznie. Ale jestem pewien, że odpowiedzią chrześcijan na ideologię nie może być kontrideologia. Na ideologię powinniśmy odpowiedzieć miłością. A to znaczy przede wszystkim: odróżniać człowieka od ideologii. Nam chodzi właśnie o to, by w homoseksualiście dostrzec najpierw osobę, a nie zaraz przedstawiciela rozwiązłej homoideologii prowadzącej do rozpusty, deprawacji i pedofilii oraz zmiany definicji małżeństwa. Żeby widzieć w osobie homoseksualnej nie podmiot zbiorowy, lecz człowieka.
Dziękuję bardzo za rozmowę.