Ze Zbigniewem Nosowskim - redaktorem naczelnym "Więzi" - o akcji "Przekażmy sobie znak pokoju" rozmawia Wojciech Teister.
Wojciech Teister: Czy czyny homoseksualne to Pana zdaniem grzech?
Zbigniew Nosowski: A dlaczego miałbym uważać inaczej? Kościół katolicki, z którym się głęboko utożsamiam, uznaje za grzeszne każde seksualne współżycie pozamałżeńskie. I słusznie, bo seks bardzo głęboko angażuje człowieka – dlatego właściwym kontekstem jest dla niego jedynie pełna, nieodwołalna wspólnota małżeńska.
Pytam oczywiście w kontekście akcji „Przekażmy sobie znak pokoju”.
W nauczaniu naszego Kościoła o homoseksualizmie widzę, w pewnym uproszczeniu, cztery podstawowe elementy – i wszystkie z nich są zgodne z tym, co sam myślę. Po pierwsze, sama skłonność homoseksualna nie jest wartościowana moralnie. Po drugie, za grzeszny uważany jest każdy akt współżycia osób tej samej płci. Trzeci element nauczania Kościoła to wezwanie do traktowania osób o skłonnościach homoseksualnych „z szacunkiem, współczuciem i delikatnością”. A czwarty – mocne przekonanie, że małżeństwo dotyczy wyłącznie relacji między kobietą a mężczyzną.
A jakie jest w tej sprawie stanowisko redakcji „Więzi”?
Takie samo. Na przykład przed 8 laty przygotowaliśmy obszerny raport Laboratorium „Więzi” pod nazwą „Małżeństwo – reaktywacja”, do którego zresztą często odwołuje się wiele innych środowisk, np. świetna inicjatywa Tydzień Małżeństwa. Szukaliśmy w nim argumentacji przekonującej do małżeństwa, ale bez odwołań religijnych – bo w pluralistycznym społeczeństwie nie wszystkich da się przekonać cytatami z Biblii. Pisaliśmy, że małżeństwo to unikalna relacja międzyludzka opierająca się na komplementarności dwóch płci.
Argumentowaliśmy, że „pojęcie małżeństwa powinno pozostać zarezerwowane dla trwałej, wiążącej, monogamicznej relacji jednej kobiety i jednego mężczyzny. Inne formy trwałych relacji międzyludzkich również mogą być doświadczeniem miłości, wierności i oddania. W pełni szanujemy osoby zaangażowane w takie relacje. Nie widzimy jednak powodu, by określać ich związki mianem »małżeństwo«”. I nikt w „Więzi” nie patrzy na tę sprawę inaczej, mówię to z pełną odpowiedzialnością.
Pytam o stanowisko redakcji, bo w ramach akcji „Przekażmy sobie znak pokoju”, nad którą objęliście patronat, pojawiły się różne głosy wprost lub pośrednio lekceważące nauczanie Kościoła w tych sprawach i były to również głosy publicystów katolickich. I jeśli mówiono o kościelnym nauczaniu, to potraktowano je wybiórczo, mówiąc tylko o szacunku, nie wspomniano ani słowem o tym, że czyny homoseksualne to grzech… Dlaczego zabrakło tej prawdy?
Bo to nie była kampania katolicka. My jej nie tworzyliśmy, udzieliliśmy jej tylko patronatu medialnego, uznając, że przesłanie dwóch dłoni wyciągniętych ku sobie na plakacie jest pewną konkretyzacją katechizmowego wezwania do szacunku dla osób homoseksualnych. Organizatorzy kampanii cały czas podkreślali zresztą, że nie wiąże się ona z żadnymi postulatami prawnymi, politycznymi czy doktrynalnymi, lecz dotyczy relacji człowieka do człowieka.
A dla nas motywacją była diagnoza, o której próbujemy pisać od 15 lat. Od tak dawna bowiem zajmujemy się w „Więzi” tematem „chrześcijanie wobec homoseksualizmu”. Nie tylko zresztą piszemy o tym. Dwoje naszych redaktorów weszło w długotrwałe, głębokie relacje z bohaterami swoich reportaży. Dysponują oni ponadprzeciętną wiedzą o egzystencjalnych zmaganiach różnych osób. I jednym z kluczowych wątków, o których piszą, jest fakt, że najmniej znanym elementem nauczania Kościoła w tej dziedzinie jest właśnie wezwanie do szacunku i delikatności wobec osób homoseksualnych.
Sam również nie spotkałem w Polsce nikogo, kto nie znałby stanowiska Kościoła w kwestii moralnej oceny aktów homoseksualnych. Nie spotkałem nikogo, kto miałby wątpliwości co do kościelnej definicji małżeństwa. O tym, że Kościół – jak to się mówi – potępia i zakazuje, wiedzą wszyscy. Natomiast spotkałem bardzo wielu katolików (a także niewierzących), którzy byli zaskoczeni cytatem z Katechizmu o szacunku i delikatności. Mało tego, niektórzy wierzący są nadal zaskoczeni, że Kościół nie potępia samej skłonności homoseksualnej.
Zaproponowana kampania odwoływała się zatem do realnego deficytu w świadomości i postawach chrześcijan. Cieszyłem się, gdy w dyskusji dostrzegł to np. Tomasz Terlikowski. Generalnie jest on zdecydowanie krytyczny wobec tej inicjatywy, przyznał jednak, że została tu przywołana ta część nauczania Kościoła, której „ogromna większość katolików nie tylko nie rozumie, ale i w istocie nie zna, poprzestając niekiedy na odczuciu niechęci wobec homoseksualistów (co postawą katolicką nie jest)”.
Terlikowski, i nie tylko on, sądzi jednak, że akceptacja dla takiej kampanii była, co najmniej pośrednio, aprobatą dla ideologicznych i politycznych dążeń ruchu homoseksualnego.
Braliśmy pod uwagę możliwość takich zarzutów. Wierzyliśmy jednak, że właśnie w dzisiejszej Polsce można oddzielić spory ideologiczne od kwestii elementarnego szacunku do człowieka. Bo skoro nawet za rządów partii liberalnej nie pojawiały się żadne projekty redefinicji małżeństwa, a pomysły formalizacji związków partnerskich były odrzucane, to tym bardziej obecnie – przy zdecydowanie konserwatywnej większości w parlamencie – wszelkie postulaty zmian prawnych z pewnością będą lądowały w koszu. A na zmianę partii rządzącej się nie zanosi przez kilka najbliższych lat…
Uznaliśmy więc, że właśnie w takiej sytuacji można spokojnie publicznie postawić problem braku miłości bliźniego wobec „innych”, bo niedorzeczne będzie wiązanie tego z jakimikolwiek (nieistniejącymi) postulatami prawnymi.