Ze Zbigniewem Nosowskim - redaktorem naczelnym "Więzi" - o akcji "Przekażmy sobie znak pokoju" rozmawia Wojciech Teister.
Jakkolwiek postulaty wykraczające daleko poza stanowisko Kościoła w tej kampanii padają. Niekiedy pośrednio, innym razem wprost. I wydaje się, że tym, co jest dla wielu katolików najbardziej niepokojące, to nie sam przekaz o szacunku, ale fakt, że z tezami lekceważącymi katechizmową naukę wychodzą również niektórzy publicyści katoliccy, np. Zuzanna Radzik czy Cezary Gawryś.
Odwołuje się Pan do filmów towarzyszących kampanii plakatowej. Są to indywidualne wypowiedzi będące wyrazem osobistych przekonań i doświadczeń ich autorów. Nie wyrażają one stanowiska organizatorów ani tym bardziej patronów medialnych kampanii, co zostało jasno przedstawione w podpisach do filmów w serwisie YouTube. Początkowo zabrakło jednak tego wyjaśnienia na stronie internetowej. Mam sobie za złe, że tego nie dopilnowałem, bo brak tej informacji spowodował pewne zamieszanie co do istoty kampanii.
A jeśli chodzi o wspomniane wypowiedzi katolickich publicystów, to akurat ortodoksyjności tego, co mówił Cezary Gawryś, mogę z pełnym przekonaniem bronić. Tam nie ma ani lekceważenia, ani postulatów zmiany nauczania Kościoła, ani tym bardziej postulatów prawnych.
A jednak w jego wypowiedzi pada stwierdzenie, że homoseksualizm wynika wprost z natury. Zdaje się, że jednak w optyce teologii katolickiej to jest zaburzenie natury…
Ale Czarek (to mój poprzednik jako naczelny „Więzi”) nie wypowiada generalnej opinii na temat genezy homoseksualizmu, lecz opisuje konkretne doświadczenia wielu osób, które miał okazję poznać. Oni przeżywają homoseksualność jako „swoją naturę”. Zresztą Kościół nie wypowiada się na temat genezy homoseksualizmu. Podkreśla, że pozostaje ona w znacznej mierze niewyjaśniona. A Katechizm Kościoła Katolickiego w latach 1992-1998 zawierał nawet sformułowanie: „Osoby takie nie wybierają swej kondycji homoseksualnej”. Potem je zmieniono.
Tyle że natura jest w Katechizmie rozumiana jako porządek rzeczy…
Otóż to! Pański zarzut może wynikać z tego, że termin „natura” jest używany w bardzo różnych sensach. A Cezary użył go w znaczeniu nie teologicznym, ale raczej psychologicznym. Chodzi o to, że osoby homoseksualne tak właśnie się czują. Odbierają one odczucia homoseksualne jako „swoją naturę”, czy – jak mówi Katechizm – kondycję.
A jednak ta wypowiedź wprowadziła sporo zamieszania i niepokoju. Przejdźmy dalej. Jak czytelnik ma się odnaleźć w sytuacji, w której pismo deklaruje się jako katolickie, a jego redaktorzy publicznie lekceważą nauczanie Kościoła. Na ile może w ogóle mieć zaufanie do treści przekazywanej w takich czasopismach?
Sęk w tym, że to pytanie teoretyczne, bo nieprawdą jest zarzut publicznego lekceważenia nauczania Kościoła przez redaktorów „Więzi”. Niektórzy katolicy, zwłaszcza w dziedzinie homoseksualizmu, uznają za miarę ortodoksji swoje własne sądy na ten temat, które są raczej oparte na stereotypach kulturowych niż na przesłankach religijnych. Spierałem się z bardzo ortodoksyjną we własnym przekonaniu osobą, która koniecznie chce mówić o homoseksualizmie jako zboczeniu. Ma do tego prawo – tylko że nasz Kościół nie posługuje się takim językiem!
Nauczanie Kościoła na temat homoseksualizmu sformułowane jest z dużą delikatnością – żeby nie ranić dodatkowo osób, dla których jest to trudne doświadczenie. W warstwie językowej nauczanie to zresztą jest wciąż dopracowywane. Raz język jest ostrzejszy, jak w dokumentach Kongregacji Nauki Wiary; raz niezwykle łagodny, jak w młodzieżowym katechizmie Youcat.
Wątpliwości co do precyzji pewnych sformułowań nie są więc wyrazem sprzeciwu, lecz poszukiwań, jak najtrafniej wyrazić stanowisko Kościoła. Jedni za mylące uznają określenia „osoba homoseksualna” czy „dyskryminacja”, inni – „wewnętrzne nieuporządkowanie”. Ale wszyscy pozostają w ramach ortodoksji! Bo ortodoksja to ścieżka szersza, niż wielu myśli. A o drodze osób homoseksualnych do chrześcijańskiej doskonałości Katechizm mówi, że powinna przebiegać „stopniowo i zdecydowanie”. Czyli: ideał ma być wyraźny, ale dochodzenie do niego jest procesem.
W innym wywiadzie mówi Pan, że objęcie patronatu nad akcją jest odpowiedzią na apel papieża Franciszka, by wyjść na peryferia Kościoła. Z drugiej strony mamy jednak również konkretne wskazania innych papieży, które określają, w jaki sposób to robić lub tego nie robić, jak choćby słowa Benedykta XVI wypowiedziane w Warszawie: „Usiłuje się stworzyć wrażenie, że wszystko jest względne, że prawdy wiary zależą od sytuacji historycznej i od ludzkiej oceny. Kościół jednak nie może dopuścić, by zamilkł Duch Prawdy. Każdy chrześcijanin […] powinien dochować wierności słowu Chrystusa, nawet gdy jest ono wymagające i po ludzku trudne do zrozumienia”. Pytanie: jak zmieścić się w jednym i drugim? Zaangażowanie środowisk katolickich w kampanię „Znak pokoju” pokazuje, że nie jest to proste. Nawet jeden z redaktorów „Więzi” - Tomasz Kycia - odciął się od akcji i mocno skrytykował zaangażowanie redakcji w kampanię.
I w niczym nie zmieniło to naszej zażyłości i współpracy. Bo w „Więzi” łączy nas wystarczająco wiele, możemy się więc też między sobą w pewnych sprawach różnić. Mamy ustalone pewne wartości brzegowe, których naruszać nie można, ale pomiędzy nimi możemy się, nawet ostro, spierać.
Oczywiście, jak pan mówi, czasem nie jest łatwo łączyć wierność i otwartość. Ale do tego nas wzywa Kościół. Jestem głęboko przekonany, że otwartość i ortodoksja nie stoją ze sobą w sprzeczności, lecz potrzebują siebie nawzajem. Są sobie wzajemnie potrzebne – aby ortodoksja nie stała się fundamentalizmem i aby otwartość nie stała się naiwnością.