PO wygląda jak kobieta po przejściach, która postanowiła nałożyć ostry makijaż i ścigać się z nastolatką o względy kawalera. Szanse ma niewielkie.
Ryszard Petru jest dziś największą gwiazdą mediów. Na razie nie zapowiada prognozy pogody i programu „Jaka to melodia”, ale poza tym komentuje wszystkie informacje we wszystkich telewizjach. Nie jest monopolistą, czasem dla równowagi głos zabiera pani poseł Gasiuk-Pihowicz. Nowoczesna bije sondażowe rekordy, jest jak nowy polityczny towar, w którego kampanię marketingową postanowiły zainwestować telewizje, radia i prasa „głównego nurtu”.
Petru uśmiechał się z okładki „Gazety Wyborczej” w dzień przed słynnym marszem w obronie demokracji. Co ciekawe, zabrakło na niej miejsca dla polityka PO. Gazeta kształtująca trendy i dystrybuująca szacunek wyraźnie dokonała już wyboru. To Nowoczesna ma być naszą nadzieją na lepszą przyszłość. Bo to czysta, niezgrana karta. Plastelina, z której ulepić można wszystko. A Petru jest jak dyrygent, który chętnie i bez kręcenia nosem będzie korzystał z partytury, jaka dlań zostanie napisana.
Co w tej sytuacji robi Platforma Obywatelska? To co zawsze – atakuje PiS. Tylko bardziej, bo ma teraz dużo do stracenia. Partia, która przez osiem lat kontrolowała wspólnie z PSL wszystkie (bez wyjątku!) instytucje i agendy państwa bije na alarm w sprawie zawłaszczania państwa. Tyle, że w tym biciu ma nie tylko niską wiarygodność, ale i nowoczesną konkurencję. Gra idzie więc na ostro: kto uderzy głośniej, mocniej i w bardziej dramatycznie tony.
Trochę wygląda to tak, jakby kobieta po przejściach postanowiła nałożyć ostry makijaż i ścigać się z nastolatką o względy kawalera. Szanse ma niewielkie. Czy jednak istnieje dla PO inna droga? Tak, pod warunkiem, że nastawi się na długi marsz, a nie sprint. Tym bardziej, że szalone tempo, w jakim toczy się obecnie polityka, wyraźnie jej nie służy (patrz: sondaże).
Nikt nie sugeruje opozycji, by odpuszczała. To jej zbójeckie prawo, a wręcz obowiązek. W sprawie TK czy zmian w ustawie o służbie cywilnej Platforma musi protestować. Ale jeśli chce zatrzymać spadające notowania, powinna wziąć pod uwagę także korektę strategii: „ratunku, barbarzyńcy przejęli państwo”. Skoro chce pozostać jedyną odpowiedzialną alternatywą dla PiS, niech tę odpowiedzialność pokaże.
Nie wszystko, co proponuje nowy rząd trzeba obowiązkowo zwalczać. Można i warto różnicować stanowisko – od ostrej negacji po gotowość współpracy tam, gdzie idzie o dobro obywateli. Wynik wyborów powinien być dla każdego polityka (zwłaszcza tego, który władzę stracił) istotnym sygnałem. I tak atakowanie programu 500 + jest działaniem kompletnie pozbawionym sensu. Także obronę banków i zagranicznych koncernów można spokojnie pozostawić Ryszardowi Petru i jego sponsorom. Tu akurat PO może pięknie się różnić od Nowoczesnej – nie siłą inwektyw, ale argumentów. Nie wchodzić w buty rzeczników korporacji, ale wspierać nasze rodzimie Misie (małe i średnie firmy).
W polskiej polityce od śmierci Lecha Kaczyńskiego nie istnieje praktycznie już żadna przestrzeń wspólna, gdzie - w imię racji stanu oraz dobra publicznego - władza i opozycja robią coś razem. Tak nie było przed ostatnimi wyborami, tak nie jest i po nich. Przyjęcie założenia, że PiS trzeba zatrzymać za wszelką cenę i w każdej sprawie, jest katastrofą. Przede wszystkim dla Polski, bo skazuje nas na kilka najbliższych lat zimnej wojny. Ale także dla najsilniejszej partii opozycyjnej, która prędzej czy później znów przejmie odpowiedzialność za państwo. Chyba, że chce podzielić los AWS czy SLD.