Pół tony bigosu, 300 kg smażonej ryby, setki litrów barszczu i niezliczone pokłady życzliwości. Słupska wigilia organizowana przez Caritas odbyła się po raz ósmy.
Na tym spotkaniu zwyczaj pustego nakrycia dla nie... proszonego gościa nie ma racji bytu. Tutaj wszyscy są spodziewani i naprawdę mile widziani. Przychodzą także ci, których nikt nie chciałby wpuścić do domu, bo czuć od nich nie tylko tanim winem. Są jednak trzeźwi, niektórzy prawie i przynajmniej na chwilę. Także i oni mogą choć na moment poczuć, że idą święta.
Lidia Matuszewska z oddziału Caritas przy parafii pw. św. Jacka w Słupsku, spiritus movens całej akcji, zastrzega jednak, że nie jest to po prostu wigilia dla bezdomnych. - Owszem, tacy ludzie tutaj są. Ale zapraszamy też ludzi po prostu trochę gorzej uposażonych, podopiecznych Caritas, a także zwyczajnie samotnych. Są tutaj z nami panie, które są wdowami, nikogo już nie mają. Chodzi nam o to, żeby się spotkać, coś razem zjeść, pośpiewać kolędy, porozmawiać - wyjaśnia p. Lidia.
Lidia Matuszewska ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Pracy jest mnóstwo. Sala w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym nie jest w stanie pomieścić półtora tysiąca osób. Dlatego wigilia odbywa się w kilku turach przez wiele godzin. Logistycznie jest to przedsięwzięcie wymagające dużej dawki cierpliwości. - Czasami już tego nie ogarniam - mówi Lidia Matuszewska, która jest po prostu wszędzie, mimo że porusza się o kulach. Choć czasami nerwy puszczają, ani na chwilę nie traci pogody ducha. - To jest we mnie. Robię to, co mi serce dyktuje, a Pan Bóg nakazuje. Nie wyobrażam sobie, żeby nie pomagać ludziom - mówi.
Wigilia może się odbywać dzięki pomocy wielu ludzi. Darczyńcy to osoby prywatne, przedsiębiorcy, restauratorzy. Ponad 200 paczek dla dzieci udało się przygotować dzięki pracownikom ratusza, osadzonym z Ustki, a także wolontariuszom z Słupskiego Porozumienia Obywatelskiego.
Bez wolontariuszy trudno byłoby przeprowadzić słupską wigilię. Co roku nie brakuje młodych ludzi chętnych do pomocy. Jak podkreśla Lidia Matuszewska, o to też chodzi w takim spotkaniu, żeby dać młodym możliwość nauczenia się czegoś więcej o życiu.
Najmłodsi otrzymali paczki od św. Mikołaja ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość - Z naszej szkoły zgłosiło się 12 osób. Są to uczniowie różnych klas gimnazjum. Bardzo chętnie pomagają innym. W naszej szkole zdobywają nie tylko wiedzę, ale także uczą się służby drugiemu człowiekowi. Szkoła nie może ograniczać się jedynie do dydaktyki. Dzieci są chętne, żeby pomagać. Wiedzą, że robią coś pożytecznego - mówi Lucyna Kwiatkowska, dyrektor Zespołu Szkół Katolickich w Słupsku, sama zaangażowana podczas wigilii. - To, że mamy lepsze ubrania, czy telefon, nie zawsze musi oznaczać, że jesteśmy lepszymi ludźmi - zauważa Kornelia Nowińska, uczennica Gimnazjum Katolickiego.
W wolontariat podczas wigilii zaangażowali się także uczniowie innych słupskich szkół, a także harcerze i Służba Maltańska. W tym roku pojawili się także studenci z Ukrainy, którzy przyjechali do Słupska w ramach wymiany. Mimo trudnej sytuacji u siebie w kraju, nie tracą wrażliwości na potrzeby innych.
- To nie problem, że ktoś jest brudny. Człowiek to człowiek i tyle. Jednego dnia możesz być bogaty, a drugiego biedny i sam będziesz potrzebował pomocy - zauważa Olena.
Jej koleżanka Maria pochodzi z samego Doniecka, gdzie toczą się walki. - Chwała Bogu, w mojej rodzinie jest wszystko w porządku. Nikt nie ucierpiał, ale jest bardzo ciężko, jeśli chodzi o zwykłe codzienne życie. Było wiele strachu. Za oknem słychać było strzały. Niedaleko naszego domu coś wybuchło. Teraz trochę się uspokoiło. Jestem tutaj, bo lubię pomagać. Jeśli tylko mogę coś zrobić, to mnie to cieszy. Ludzie pomagają nam tam u nas, to ja mogę pomóc tutaj - mówi dziewczyna.
Każda tura wigilii rozpoczynała się wspólną modlitwą i odśpiewaniem kolędy. Podczas posiłku goście mogli obejrzeć jasełka przygotowane przez dzieci i młodzież z Ośrodka Szkolno-Wychowawczego.