Oto zdesperowany tłum wylega na ulice i z furią niszczy wszystko, co stanie na jego drodze, ze szczególną zajadłością traktując pomniki cesarza i jego rodziny.
Oto zdesperowany tłum wylega na ulice i z furią niszczy wszystko, co stanie na jego drodze, ze szczególną zajadłością traktując pomniki cesarza i jego rodziny. Tak działo się w Antiochii, jednym z największych miast starożytnego świata, w roku 387. Zanim jednak interweniowali cesarscy żołnierze, przed rozjuszonym ludem stanął on, Jan, Antiocheńczyk z urodzenia. Tego roku świętował właśnie swoje 40 urodziny. Od 20 lat był chrześcijaninem, miał na swoim koncie kilka lat życia pustelniczego, od 4 był kapłanem. I jako kapłan wobec tej rewolty, której był świadkiem, wygłosił "Mowy wielkopostne". Zapisały się one w pamięci wszystkich, a w życiu tego człowieka otworzyły nowy rozdział. Odtąd będzie nazywany Janem Złotoustym, Janem Chryzostomem i niebawem trafi do Konstantynopola, cesarskiej stolicy, jako jej biskup . Dlaczego? Bo stojąc przed niezadowolonym tłumem, ten charyzmatyczny kapłan odważył się ganić jego popędliwość, a jednocześnie uczynił to w taki sposób, że napędzana złością ludzka masa zamieniła się w uważnych słuchaczy, którzy wyrazili chęć poprawy. Ba, nawet przebywający w Konstantynopolu cesarz, po tym, jak mu owe mowy przedstawiono, ogłosił amnestię i zakazał represji wobec Antiocheńczyków. Prawdziwy cud Bożego Słowa. Niestety władca nie był już tak wyrozumiały wobec św. Jana Chryzostoma, gdy ten pojawił się wkrótce na jego dworze jako biskup i ostatecznie w roku 407 zesłał go na wygnanie. Dzisiejszy patron zmarł zatem jako świadek prawdy mówionej prosto w oczy. A to – jak wiemy - potrafi zaboleć nawet, gdy jest osłodzone chrześcijańskim miłosierdziem i pięknie powiedziane.