Zaskoczenie. To pierwsze co przychodzi mi do głowy w związku z dzisiejszym patronem. I wcale nie dlatego, że jest to święty zupełnie mi nieznany.
Zaskoczenie. To pierwsze co przychodzi mi do głowy w związku z dzisiejszym patronem. I wcale nie dlatego, że jest to święty zupełnie mi nieznany. Że to kamieniarz i cieśla, który został jezuitą, jednym z pierwszych w Anglii za czasów królowej Elżbiety I, która praktykowanie religii katolickiej traktowała jako zdradę stanu i karała śmiercią. I nie chodzi nawet o to, że określano go mianem 'Mały John', choć nazywał się Mikołaj Owen i w przeciwieństwie do legendarnego towarzysza Robin Hooda był malutki, wręcz karłowaty. Skąd zatem to zaskoczenie? Stąd w jaki sposób Pan Bóg się nim posłużył, czyniąc z niepozornego jezuity, ratunek dla dziesiątek duszpasterzy bezlitośnie ściganych i traconych w królestwie Anglii pod koniec XVI wieku. Oto bowiem Mikołaj Owen był mistrzem w konstruowaniu dla nich kryjówek w domach ziemian, którzy nadal chcieli pozostać w sakramentalnej łączności z Kościołem. Jego skrytki, potrafiące mieścić nawet do 6 osób, skutecznie umykały oczom śledczych, przeszukujących podejrzane o sprzyjanie katolikom posiadłości. Dlaczego zatem Mikołaj Owen, jezuita, wpadł ostatecznie w ich ręce i zmarł na skutek tortur 22 marca 1606 roku? Bo sam opuścił swoją kryjówkę czwartego dnia nieustannej rewizji. Wolał bowiem umrzeć dla Chrystusa niż z pragnienia.