Frate cento pezze. Brat sto łat. Tak go nazywali ludzie, którzy mieli z nim do czynienia we Włoszech na przełomie XVII i XVIII wieku.
Frate cento pezze. Brat sto łat. Tak go nazywali ludzie, którzy mieli z nim do czynienia we Włoszech na przełomie XVII i XVIII wieku. Tych sto łat składało się oczywiście na jego znoszony habit i budziło szacunek, a nie politowanie. Bo św. Jan Józef od Krzyża, który wstąpił do alkantarystów, czyli zakonu franciszkańskiego o najsurowszej regule, co ślubował to również swoim życiem potwierdzał na każdym kroku. Tak bardzo chciał we wszystkim naśladować życie św. Franciszka, że jako pokarm służyły mu wyłącznie chleb i woda. Pod habitem nosił ostrą włosiennicę. Sypiał tylko zwykle trzy godziny. Często spędzał całe noce modląc się pod gołym niebem mimo zimna i chłodu. Zimą nieraz zasypywał go wtedy śnieg. Oczywiście na widok wszystkich tych ascetycznych praktyk sporo osób pukało się z politowaniem w czoło i pytało: po co to wszystko? Czy aż tak bardzo boi się piekła? Czy chce na swoich umartwieniach, niczym po drabinie, wejść szybciej do nieba? Wtedy św. Jan Józef od Krzyża odpowiadał prosto: „Nawet gdyby nie było ani piekła, ani nieba, zawsze chciałbym kochać Boga, ponieważ na to zasługuje”, a miłość naszego patrona była zaiste ofiarna. Ofiarna tak bardzo, że Bóg wylał na niego przez 80 lat życia morze darów: proroctw, bilokacji, ekstaz, a nawet cud wskrzeszenia markiza Gennaro Spady. Bo ofiarna miłość zawsze przynosi owoce.