Ojcowie pustyni zachęcali: „Jeśli zobaczysz, że twój brat zaczyna wstępować do nieba, zrób mu przysługę i ściągnij go na ziemię”.
Rada ta jest z gruntu ewangeliczna, bowiem odzwierciedla sposób działania samego Pana Boga względem nas. Papież Jan Paweł I, wygłaszając swe katechezy o cnotach chrześcijańskich, powiedział, iż Bogu tak bardzo zależy na tym, byśmy żyli pokornie, a zarazem tak mocno nie chce, by nas zdominowała pycha, iż w tym celu nieraz dopuszcza na nas jakiś upokarzający grzech. Prawdopodobnie coś takiego miał na myśli św. Paweł, opowiadając o swoim „ościeniu dla ciała”, „wysłanniku Szatana”, który go policzkuje i uniża, „żeby nie unosił się pychą”. Pycha zaś jest ślepotą, rodzajem oderwania się od rzeczywistości i przerostu własnego ja; sprawia, iż przestajemy respektować Boga i liczyć się z ludźmi. Nic dziwnego, że mistrzowie duchowości nazywają pychę „matką wszystkich grzechów”. Pewien misjonarz opowiadał mi o pewnym gatunku węża w Afryce. Atakuje on przechodnia splunięciem w oczy, co powoduje czasowe oślepnięcie. To wystarczający dla niego czas, by spokojnie opanować ofiarę.
Ileż razy słyszymy syk diabła potrafiącego boleśnie wykorzystywać nasze słabości, by nas doprowadzić do załamania i wyśmiać Boże działanie. „Trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie” – napisał apostoł. Podobnie zachował się Szymon Piotr po cudownym połowie ryb nad Jeziorem Galilejskim: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem grzesznikiem”. „Poślij kogoś innego, jestem jąkałą” – usiłował się wybronić przed Bożym powołaniem Mojżesz. Ileż razy towarzyszą nam tego typu skrupuły: nie nadaję się, nie poradzę sobie, Boże, to jakaś pomyłka! Zazwyczaj są one przejawem patrzenia na siebie i oceniania własnych sił. Jezus natomiast mówi: Spójrz na mnie! „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali”. Przekonał się o tym Gedeon, któremu Bóg, po zgromadzeniu wojska do bitwy z Madianitami, kazał odesłać do domu większość, pozostawiając przy jego boku jedynie trzystu mężczyzn. „Izrael mógłby przywłaszczyć sobie chwałę z pominięciem Mnie i mówić: „Moja ręka wybawiła mnie…”.
Tym sposobem da się wyjaśnić sekret głosicieli Ewangelii, którzy nie tylko nie ukrywają swej słabości, ale wręcz się nią „chlubią”. Trudno głosić miłość Boga, nie odsłaniając jednocześnie przed słuchaczami tego, kim jestem i z czego mnie wydobył. Trudno wieścić zwycięstwo Chrystusa nad ludzkimi grzechami, nie ukazując zarazem, ile z nich dobry Bóg mi przebaczył. Pewien zakonnik poradził mi kiedyś: „Gdy masz komuś głosić Chrystusa, przypomnij sobie wcześniej twe najgorsze grzechy. Nie będziesz wówczas liczył na siebie, ale na Jego działanie”. Próbuję wciąż być wierny tej sugestii. •