Stosunek do chrześcijaństwa wciąż wyznacza główne kontury światopoglądowej mapy Polski. Na tej mapie niedawno pojawiły się dwa znamienne zjawiska: postchrześcijaństwo i antychrześcijaństwo. Czym one są i na czym polega ich wyzwanie dla chrześcijan?
Postchrześcijanami są ludzie, którzy już przestali lub przestają być chrześcijanami, ale jeszcze nie stali się kimś innym. Większość z nich jeszcze częściowo wierzy, lecz nie praktykuje, lub częściowo – siłą przyzwyczajenia – praktykuje, lecz już nie wierzy. Postchrześcijanie wychowali się w Kościele, a obecnie są już jedną nogą gdzie indziej. Myślą w kategoriach niechrześcijańskiej nowoczesności, choć wciąż znajdują się w cieniu Kościoła. Religia nie stanowi osi ich życia, ale obchodzą chrześcijańskie święta, organizują przyjęcia pierwszokomunijne (zwłaszcza dla rodziny z tzw. wsi i małych miast z południowo-wschodniej Polski), z sentymentem zwiedzają zabytkowe kościoły, lubią filmy z motywem dobra i poświęcenia, sympatyzują z ideą miłości bliźniego (o ile nic nie kosztuje i pokrywa się z ideą tolerancji), a czasami na wakacjach przy zachodzie słońca marzą o Transcendencji.
Postchrześcijan łączy z Kościołem nić przyzwyczajenia. Nie walczą z Kościołem, choć są wobec niego bardzo krytyczni („gdyby nie księża, pedofilia i polityka, pewnie częściej chodzilibyśmy do Kościoła”). Z drugiej strony duszpasterze są zadowoleni, że postchrześcijanie nie dokonują apostazji i czasem jednak do kościoła zaglądają. Można z nimi porozmawiać, gdyż z chrześcijanami łączy ich wspólny podświadomy kod kulturowy. Zresztą w praktyce, na podstawie pojedynczych zewnętrznych zachowań, trudno odróżnić postchrześcijanina od chrześcijanina. Świat chrześcijański i postchrześcijański przenikają się wzajemnie i wszystkim jest z tym dobrze.
Jest, a raczej było dobrze, gdyż niedawno wkroczyli na arenę antychrześcijanie. Dzięki nim cicha, pełzająca i bezkonfliktowa sekularyzacja gwałtownie przyspieszyła. Postchrześcijanie nie wrzeszczeli, że nie wierzą – antychrześcijanie wrzeszczą. Postchrześcijanie nie występowali z Kościoła – antychrześcijanie występują. Postchrześcijanie nie bluźnili – antychrześcijanie bluźnią. Postchrześcijanie nie profanowali świątyń i symboli religijnych – antychrześcijanie profanują. Postchrześcijanie opowiadali się za „kompromisem aborcyjnym” – antychrześcijanie pragną „aborcji na życzenie”. Postchrześcijanie liberalizowali tradycyjną obyczajowość – antychrześcijanie chcą rewolucji seksualnej. Postchrześcijanie prywatyzowali lub fragmentowali religię – antychrześcijanie widzą w niej tylko zło.
Pojawienie się w Polsce antychrześcijan obniżyło kulturę oraz intelektualny poziom dyskusji światopoglądowych. Wprowadziło do życia społecznego rzeczywistą agresję. Nic dziwnego, skoro rewolucja antychrześcijan przypomina bunt niedojrzałych, choć autentycznych nastolatków wobec swych rodziców (a raczej wobec własnych dziadków). Antychrześcijanie wiedzą, czego nie chcą, ale jeszcze nie za bardzo wiedzą, czego chcą. Na razie definiują się wyłącznie w kategoriach negacji chrześcijaństwa. Są jego przeciwnikami, lecz będąc przeciwnikami chrześcijaństwa, nie mogą bez niego żyć. Być może przyjdzie czas na pozytywne określenie nowego światopoglądu. Na razie jednak będziemy mieli do czynienia z ciągłą ofensywą frontu ANTY oraz z próbą wciągania do niego postchrześcijan.
Chrześcijanie powinni patrzeć na aktualne wydarzenia w perspektywie Bożej Opatrzności. Dlatego musimy siebie zapytać: co Bóg chce nam powiedzieć, dopuszczając takie zjawisko jak antychrześcijaństwo? Może to, że czas rozmytego postchrześcijaństwa, które ogarnia nie tylko obrzeża Kościoła, lecz także coraz bardziej wnika do jego wnętrza, nie może trwać zbyt długo. Postchrześcijaństwo jest tylko czymś przejściowym i nie wolno się do niego przyzwyczajać. Wcześniej czy później, o ile nie wróci do chrześcijaństwa, przejdzie w antychrześcijaństwo. Nie da się zawsze żyć pomiędzy. Trzeba się zdecydować. Przypominają się słowa uwielbionego Chrystusa: „Obyś był zimny albo gorący!” (Ap 3,15).