Myśl wyrachowana: Jeśli nie da się ludziom przypomnieć grzechów zmarłego, trzeba poczekać, aż zapomną o jego cnotach.
Komuś bardzo zależy na zaszkodzeniu naszej pamięci o świętym Janie Pawle II. Bo bardzo długo, zwłaszcza w Polsce, nie było to możliwe. Nie dlatego, że ktoś zakazał, ale dlatego, że nikt by tego nie kupił. Myśmy po prostu dobrze wiedzieli, kim ten człowiek był. To nie był „mit JPII” – to była rzeczywistość. Wyjątkowo szybka beatyfikacja i kanonizacja papieża Polaka były naturalną konsekwencją powszechnego przekonania, że ten człowiek wytrwał w wierności Panu Bogu i żyjąc jeszcze na ziemi, upodobnił się do Jezusa Chrystusa.
Ideolodzy laicyzmu oczywiście nie kiwnęliby nawet palcem, żeby go zohydzić, gdyby Jan Paweł II im nie przeszkadzał. On jednak, zamiast zająć miejsce wśród nobliwych nieboszczyków, których wspomnienie ani ziębi, ani grzeje, wciąż stanowi ważny punkt odniesienia i wzór postępowania dla milionów ludzi.
Dlaczego więc musiało minąć aż piętnaście lat, żeby zacząć społeczeństwo „odjaniepawlać”? Ponieważ wcześniej się nie dało. Teraz dopiero sylwetka wielkiego papieża zaciera się w zbiorowej pamięci i powstają warunki do stworzenia mitu, który zaprzeczy prawdzie. To dlatego płynie rwąca rzeka kłamstw i przeinaczeń, a inżynierowie społeczni w pocie czoła stroją insynuacje w szaty dowodów. To charakterystyczne: oskarżanie Jana Pawła II nie polega na przedstawianiu obciążających go faktów, bo tych zwyczajnie nie ma, ale na żonglowaniu interpretacjami. Obarcza się go winą za tych, którzy zawinili względem niego i wytyka mu się decyzje, których nie podjąłby, wiedząc to, co my wiemy dopiero dzisiaj. Cel tych wszystkich zabiegów jest jasny: niechby Karol Wojtyła dołączył do grona ludzi Kościoła, którzy tak strasznie zawiedli. To byłby potężny cios.
To się jednak nie zdarzy. Nie udał się zamach na papieża, gdy żył na ziemi, tym bardziej nie uda się, gdy żyje w niebie. Jan Paweł II jest święty, bo Kościół tak orzekł. Jasne, że dla niewierzących nie jest to żaden argument, ale katolik powinien wiedzieć, że tu Kościół się nie myli. Nie chodzi tylko o drobiazgowe procedury stosowane wobec kandydata na ołtarze, ale też o „konsultację z niebem”, jaką jest wymóg niepodważalnego cudu, dokonanego za jego wstawiennictwem. Dziś, jak mało kiedy, widać sens tego wymogu. Dzięki temu żaden oszust aureoli dla siebie nie ukradnie. Z kolei ten, kto ją ma, nie straci jej, choćby krzyk o „dekanonizację” dotarł aż do nieba.