- To były czasy komunizmu. Młodzież nie bardzo wiedziała, co wybrać. Co innego mówiło się w szkole, co innego w domu. Tutaj, na osiedlu nie było dobrej alternatywy na spędzanie wolnego czasu. Młodzież znajdowała ją tu, w oazie - mówił dziś ks. Józef Walusiak, założyciel wspólnoty Ruchu Światło-Życie w złotołańskiej parafii.
Po Mszy św., na zaproszenie ks. Wójcika, wszyscy zostali jeszcze w obszernym kościele, wymieniając wzajemnie wspomnienia i... kontakty.
- Gdyby nie pandemia, ten kościół pewnie byłby pełen ludzi, którzy przez te lata brali udział w formacji w Ruchu - podkreśla Marek Janik. - Mamy nadzieję, że to, czego zabrakło - spotkania i wspomnień przy kawie - uda się zrealizować tak szybko, jak będzie to możliwe.
Marek mówi, że on był w drugiej grupie, która dołączyła do oazowiczów ks. Walusiaka. - Oaza okazała się dla mnie ratunkiem. Była alternatywą dla mojego ówczesnego życia. Wyrwała mnie ze środowiska, w którym byłem. Gdybym w nim pozostał, dużo bym w życiu nie osiągnął. Kiedy miałem wybór: kumple albo wspólnota, wybrałem wspólnotę i dziękuję Bogu za tę decyzję. Dlatego oazę nazywam moim ratunkiem. Do wspólnoty trafiłem poprzez moją siostrę Renię. Zazdrościłem jej, bo ona mogła późno wracać do domu, około
Wśród pierwszych oazowiczów byli m.in. dzisiejsi małżonkowie: Renata i Darek Wołąkiewiczowie, Dorota Wolna i Ela, chcąca zachować anonimowość.
- Byłam w scholi i z niej trafiłam do oazy. Przyciągnęła mnie postawa księdza - jego otwartość, gra na gitarze - tym nas pociągał. Było w tym tyle spontaniczności, żywiołowości - opowiada Dorota.
- Ja oazie zawdzięczam pasję pielgrzymowania pieszego - dodaje Ela. - Dzięki oazie odkryłam też powołanie zakonne i misyjne. Niestety stan zdrowia nie pozwolił mi go zrealizować. Ale dziś pracuję w szpitalu onkologicznym i to jest mój kontynent misyjny. Tam uczę się codziennie odważnie dawać świadectwo. To wyniosłam z oazy.
Pionierzy złotołańskiej oazy przypominają sobie, że ich pierwsza piesza pielgrzymka na Jasną Górę nie prowadziła trasą z Krakowa, ale z Warszawy. - Szliśmy w "piętnastce", ostatniej grupie. Dziewięć dni... Pamiętam, jak się bałam, czy wytrzymam tyle. Ale pomyślałam wtedy: "skoro chcę być pielęgniarką albo położną, to muszę". A za rok byłam w pielgrzymkowej grupie medycznej - uśmiecha się Dorota.
- My oazie zawdzięczamy małżeństwo, podobnie jak wiele innych par - wyznają Renia i Darek.
- Oaza zmieniła wszystko w naszym życiu - tłumaczy Darek. - Nie wiem, jakim byłbym człowiekiem, ale oaza dla mnie to przede wszystkim Eucharystia, Pismo Święte, modlitwa osobista. To mam na całe życie, na relacje w małżeństwie, na wychowanie dzieci. Jak nie ma tej relacji z Panem Jezusem, to myślę, że jest zupełnie inaczej. I ta ogromna wartość wierności... Pamiętam też, że w tym czasie, kiedy zaczynaliśmy, w księdzu Józefie rodziło się też powołanie do pomocy narkomanom. Myśmy dojrzewali, a ksiądz już miał nową misję.
Darek opowiada, że jubileuszowa Msza św. skłoniła go do przemyśleń nad tym, co zawdzięcza ks. Józefowi. - To, co zostało we mnie do dzisiaj, to posłuszeństwo Kościołowi i mała asceza. Gdy się czyta życiorysy świętych i myśli o ludziach, którzy gdzieś tam pobłądzili, to na pierwszy plan wychodzi posłuszeństwo Kościołowi. To jest pewna droga i wspaniała rada dla wszystkich: nie musimy się zastanawiać, gdzie jest prawda. Możemy żyć w pokoju bezpieczeństwie...