- To były czasy komunizmu. Młodzież nie bardzo wiedziała, co wybrać. Co innego mówiło się w szkole, co innego w domu. Tutaj, na osiedlu nie było dobrej alternatywy na spędzanie wolnego czasu. Młodzież znajdowała ją tu, w oazie - mówił dziś ks. Józef Walusiak, założyciel wspólnoty Ruchu Światło-Życie w złotołańskiej parafii.
Ksiądz Walusiak opowiedział o swoim pierwszym zetknięciu się z oazą. Były lata 60. Mieszkał w podoświęcimskiej Polance, a jego ówczesny proboszcz wysłał go na "jakieś rekolekcje do Krościenka". Jednym z prowadzących był ks. Franciszek Blachnicki - założyciel Ruchu Światło-Życie, dziś sługa Boży. Ksiądz Walusiak wspominał warunki, w jakich przez 15 dni mieszkali oazowicze - przemoknięte sienniki, brak podstawowych dogodności. Mówił o jednej nocnej pobudce, kiedy wbiegł ks. Blachnicki z poleceniem, żeby wszyscy uciekali, bo niebawem na miejscu będzie milicja. - Chcieli nas zastraszyć. Oni, komuniści, wiedzieli, że Ruch Światło-Życie będzie mógł w przyszłości zagrażać całemu systemowi komunistycznemu. Młodzież, która miała być ateistyczna, chodzi do kościoła, wierzy w Boga. Komuniści nie chcieli się na to zgodzić - wspominał.
Opowiadając o swoich święceniach (jest z ostatniego rocznika wyświęconego przez kard. Karola Wojtyłę, wielkiego sprzymierzeńca ks. Blachnickiego i Ruchu Światło-Życie), mówił, że po dwóch latach w swojej pierwszej placówki kapłańskiej w Żywcu-Zabłociu trafił na Złote Łany.
Podobnie jak inni księża, Szczypta i Pilch, zamieszkał w osiedlowym bloku. Ksiądz Sokołowski, emeryt, zajmował się przede wszystkim sprawami kancelaryjnymi. Mieszkał w swoim rodzinnym domu, w którym odbywały się lekcje religii, podobnie jak w drugim domu życzliwych ludzi - państwa Glondysów. Stąd księża dojeżdżali lub dochodzili z posługą do kaplicy Córek Bożej Miłości w Białej.
- Tu były szczere pola - poza nimi, nic. Ale była niesamowita głębia, charyzmat wiary u tutejszych ludzi i kapłanów - podkreślał dziś ks. Walusiak. - Było też bardzo dużo dorastającej młodzieży starszej. Dowiadywaliśmy się raz po raz, że na Leszczynach, że w Bielsku, że w sąsiednich miejscowościach powstają oazy, a u nas nie ma nic. I wtedy zrodziła się myśl, żebyśmy założyli wspólnotę Ruchu Światło-Zycie, wspólnotę oazową.
Ks. Józef Walusiak, założyciel wspólnoty oazowej na Złotych Łanach.Ksiądz Walusiak opowiadał, że najpierw przyszło kilku, kilkunastu młodych, potem było ich już coraz więcej. Wspominał oazową Mszę św. o 9.00 w kaplicy sióstr i s. Cecylię, organistkę, która nieprzychylnym okiem patrzyła na gitary na Mszy (aż w końcu uległa) i tłumy parafian, których dziewiątkowa Eucharystia przyciągała.
Kolejnymi miejscami regularnych, formacyjnych spotkań oazowych stały się mała kapliczka, a później kaplica. Oazowicze jeździli na wakacyjne rekolekcje do ośrodków w archidiecezji krakowskiej, bardzo aktywnie brali udział w pieszych pielgrzymkach na Jasną Górę, a raz całą wspólnotą pojechali autokarem do Rzymu odwiedzić papieża Jana Pawła II.
- I tak możemy dzisiaj wspominać tamte lata i dziękować Bogu, że trwacie. Bo nieraz bywało tak, że gdy odchodził z parafii ksiądz moderator, to grupa upadała. A dobra wspólnota gromadzi się wokół Chrystusa i wokół Jego światła. Kapłan jest tylko animatorem - zauważył duszpasterz. - Mimo warunków lokalowych, jakie były, mimo że nie było kościoła, mimo że było nas dwóch wikarych, popatrzcie, jaką Bóg dał nam siłę. Bo nasza siła to siła naszej wiary. Dzisiaj wiele parafii ma wspaniałe obiekty, kościoły, salki, ale stoją puste. Nie ma ducha. Tymczasem tutaj zawsze tak było, że ta piękna świątynia była i - mam nadzieję - będzie użytkowana przez was, wasze dzieci, może wnuki...
Na koniec Mszy św. ks. Walusiak zaprosił jeszcze oazowiczów do refleksji na temat fenomenu oazy w latach 80.
To były czasy komunizmu. Młodzież nie bardzo wiedziała, co wybrać. Co innego mówiło się w szkole, co innego w domu. Tutaj, na osiedlu, nie było dobrej alternatywy na spędzanie wolnego czasu. Młodzież znajdowała ją tu, w oazie - mówił. - Oaza była też formą wypoczynku fizycznego - przez wyjazdy, pielgrzymki, spotkania... Nie było telefonów. Zwoływaliśmy się przez ogłoszenia w niedziele. Rodzice najpierw pytali, co to jest ta oaza. A potem już bez obaw wysyłali dzieci na spotkania. Czuło się powszechnie bezpieczeństwo, że oaza to miejsce, gdzie się ludzie uczą dobrego. Wracaliśmy, kiedy było już ciemno, o 22.00, ale nikt nas się nie bał...
Ciąg dalszy na następnej stronie.