W kalendarzu mamy Dzień Dziecka, ale nie sądzę, by nasi milusińscy byli zachwyceni dzisiejszym patronem.
W kalendarzu mamy Dzień Dziecka, ale nie sądzę, by nasi milusińscy byli zachwyceni dzisiejszym patronem. Raczej, gdyby dane im było stanąć z nim oko w oko, uciekliby przed nim w popłochu, gdzie pieprz rośnie. Dlaczego? Ot choćby dlatego, że jego ubiór byłby daleki od dzisiejszych standardów i przywodził raczej na myśl jakiegoś żebraka z bajki. W końcu mowa o wielkim duchem pustelniku z XI wieku z okolic Bilbao. A pustelnik - jak wiadomo – bardziej niż tym, co ma na sobie, przejmuje się tym, co ukryte jest w jego sercu. A do tego jeszcze ta broda i wąsy. Tak, nasz dzisiejszy święty na pierwszy rzut oka mógłby doskonale straszyć dzieci i reklamować konieczność odwiedzenia barbera lub fryzjera po miesiącach kwarantanny. Gdyby jednak nasze pociechy, zamiast od razu uciekać z krzykiem na widok bohatera tej historii uzbroiły się w cierpliwość, to po jakiś kilkunastu, góra dwudziestu kilku latach, zobaczyłyby kompletnie innego człowieka. Po pierwsze miałby już wtedy na sobie habit benedyktyński, a w ręku trzymał długi, zakrzywiony na końcu kij, oznakę władzy opata, tak jak oznaką władzy biskupa jest pastorał. Także jego broda i wąsy byłyby już zadbane, bo teraz musiały dawać współbraciom przykład dyscypliny. Tak, ja wiem, że to nie jest modne słowo, ale w tej historii jest najodpowiedniejsze. W końcu nasz pustelnik opuścił swoje miejsce odosobnienia i został przełożonym opactwa w San Salvatore di Ona na wyraźną prośbę króla Nawarry, Sancheza. Miał on zaprowadzić w nim reformę na wzór tej z Cluny, a ponieważ sława jego świętości była bezdyskusyjna, plan ten miał wszelkie cechy udanego dzieła. Zatem przy finansowym wsparciu władcy i pod świętym kierownictwem naszego pustelnika, opactwo w Ona szybko poddało się nowej regule, praktykując ciągłe milczenie, surowe pokuty, ciężką fizyczną pracę połączoną z modlitwą. Nie zabrakło w nim również szkoły prowadzonej na wysokim poziomie, jałmużny dla potrzebujących i gościnności dla podróżnych. I jeśli brzmi to nieco bajkowo, to co państwa pociechy powiedzą na to, że nasz opat z Ona czynił także cuda – jego modlitwy sprowadzały potrzebne rolnikom deszcze, a nawet mała ilość jedzenia starczała do wykarmienia licznych rzesz ludzi. Największy chyba jednak z cudów wydarzył się przy jego śmierci to jest 1 czerwca 1057 roku. Oto jego odejście z tego świata do nieba opłakiwali wspólnie: chrześcijanie, Arabowie i Żydzi. A niezwykłość tego wydarzenia nie uszła niczyjej uwadze choćby dlatego, że te trzy grupy ludzi diametralnie się od siebie różniły i raczej za sobą nie przepadały. W końcu Arabowie okupowali Hiszpanię, a chrześcijańskie królestwo Nawarry toczyło z nimi nieustanną wojnę. Tak więc w atmosferze cudu dopełniło się życie naszego dzisiejszego patrona. Kto nim był? Św. Inigo z Oña. A jeżeli to imię Inigo brzmi dzieciom obco, zawsze można zmienić je na bardziej polsko brzmiące Ignacy. Niestety tej drugiej części jego imienia zmienić się już nie da, bo Oña to adres. To nazwa miejsca, gdzie nasz patron przeżył niemal 40 lat jako opat.