Wygląda to tak, jakby Pan Bóg robił nam na przekór. Ale dwa tysiące lat temu też tak to wyglądało.
Gdy za pontyfikatu Benedykta XVI Kościół przeżywał rok kapłański, mocniej niż kiedykolwiek usłyszeliśmy o pedofilii wśród duchownych. Dziś, gdy Kościół w Polsce szczególnie koncentruje się na tajemnicy Eucharystii, wierni utracili bezpośredni dostęp do Eucharystii.
Wygląda to tak, jakby działo się na przekór naszym oczekiwaniom. Ale czy nie tak właśnie działa Bóg? Pod prąd naszym płaskim zamiarom i zawsze nieskończenie lepiej, niż sobie wyobrażamy. Przekonamy się o tym później, bo na owoce łaski z reguły trzeba trochę poczekać.
Największą łaską dla wszechświata było przyjęcie przez Jezusa śmierci na krzyżu. Owoce – o nieogarnionej skali i liczbie – pokazały się na trzeci dzień. Ale w sam Wielki Piątek tego absolutnie nie było widać. Razem z Jezusem umierały nadzieje uczniów i wszystkich, którzy wiązali z Nim jakiekolwiek plany. Wyobraźnia i zwykła logika podpowiadały, że to koniec. Tu się pokazuje, jak wobec planów Bożych chybione mogą być ludzkie kalkulacje.
Dziś wielu prognozuje, że ludzie przyzwyczają się do oddalenia od kościoła i już do niego nie wrócą. Nie wiemy tego. Może być zupełnie inaczej. To, co się teraz dzieje, tak bardzo wysadza nas wszystkich z siodła, że tylko czekać, aż - leżących na ziemi jak Szaweł pod Damaszkiem - olśni nas blask Chrystusa.
Ten czas, wobec miałkości i rozlazłości czasów właśnie minionych, zawiera w sobie duchowy potencjał, jakiego nie mieliśmy od dziesięcioleci. Przeżywając niepokój o rzeczy podstawowe, zaczynamy myśleć o rzeczach najważniejszych. Widząc, że w gruncie rzeczy nic od nas nie zależy, zbliżamy się do prawdy o sobie - a więc o własnej niewystarczalności. A kto zbliża się do prawdy, zawsze zbliża się do Jezusa, który jest osobową Prawdą.
Będąc z dala od sakramentów, uświadamiamy sobie, że one nie są naszym prawem, lecz wyłącznie niezasłużoną łaską. Nie mając możliwości wyspowiadania się, próbujemy wzbudzić żal i nagle czujemy, żeśmy nieraz tego nie robili, klękając w konfesjonale. Czyniąc wysiłek przyjmowania Komunii duchowej, widzimy, że zawsze ostatecznie chodzi o relację z Jezusem. Widzimy, że przyjmując Ciało Pańskie, robiliśmy to bezmyślnie, rutyniarsko, a niestety często również świętokradczo. Modląc się po domach, tworzymy Kościół, którego nie można zburzyć, bo jest zbudowany z serc złączonych z Sercem Jezusa.
I ciekawa rzecz: nie widząc kościoła, lepiej zobaczyliśmy księży. Innych niż ci, którzy ostatnimi laty zagnieździli się w naszych umysłach tak mocno, że nieomal wydawało się, jakby stanowili większość. To nie ludzie z czarnymi paskami na oczach, straszliwie zagubieni, krzywdzący tych, których mieli prowadzić. Nagle w przestrzeni publicznej, na portalach i w serwisach, na jutubach i fejsbukach zaroiło się od kapłanów autentycznie oddanych Ewangelii. Uprawiając czerczing wszech czasów, przerzucając się wirtualnie z kościoła do kościoła, bez liczenia się z odległościami, ujrzeliśmy, jak wielu ich jest. I że są tacy. Zobaczyliśmy prezbiterów oddalonych od wiernych, ale paradoksalnie przez to jakby nam bliższych. Uświadomiliśmy sobie, że księża, poddani tym samym rygorom co wszyscy i podobnie odarci z tego, cośmy mieli już nieomal za nasze prawo, uczestniczą w tej samej duchowej ewolucji.
My pozbawieni możliwości przyjmowania sakramentów, oni pozbawieni możliwości udzielania sakramentów - wszyscy czujemy chyba, że Bóg właśnie oczyszcza swój Kościół.
To nie przypadek, że taki mieliśmy Wielki Post, nie przypadek, że takie mamy Triduum i że taką będziemy mieli Wielkanoc. Stęsknieni „przedsionków Pańskich” chyba lepiej zaczynamy widzieć, że one są, no właśnie, Pańskie. Wszyscy, duchowni i świeccy - cały Kościół.